Mało przejmujące losy księdza chorego na AIDS – Jan (Michał Żebrowski), młody kapłan, pomaga nastoletnim narkomanom. Jego społeczna misja nie podoba się zwierzchnikom. Biskup nakazuje mu wyjazd do Rzymu. Jan dowiaduje się jednak, że ma AIDS. Chorobą zaraził się prawdopodobnie podczas misji w Afryce.Chcąc odizolować się od świata, przybywa do klasztoru położonego wśród łąk i pól. Tam cierpi, rozmyśla i hoduje warzywa. W końcu porzuca odosobnienie i udaje się w pieszą wędrówkę podczas której poznaje trójkę młodych ludzi. Wśród nich jest piękna, acz nieszczęśliwa Marta (Joanna Sydor), która zaczyna darzyć go uczuciem nie wiedząc, że ten jest księdzem.
Reżyserski debiut Andrzeja Seweryna reklamowany jako „film pokolenia JPII” nie wzbudza entuzjazmu, bo jest zwyczajnie nudny. Odstaje od rzeczywistości, bo został zbudowany z samych schematów. Mamy więc wysoko postawionych kościelnych hierarchów, których brzydzi młodzież uzależniona od dragów. Mamy „porządną” mamusię księdza i jej wyniosłe towarzystwo reprezentujące ortodoksyjny katolicyzm w którym liczą się zasady, a nie dobro człowieka. Do zestawu stereotypów należą wypowiedzi w których błędnie stawia się w jednym szeregu homoseksualisty, narkomana i chorego na AIDS. Jest wreszcie klasztor w którym co prawda plotkuje się, ale gwoli poprawności politycznej, jest to idealna ostoja spokoju i odpoczynku. Tam, pod okiem wyrozumiałego przeora (Piotr Szczepanik) Jan zbierając pietruszkę ma pod dostatkiem czasu na egzystencjalne męki.
Z tego wszystkiego najbardziej irytuje odrealniona końcówka filmu, a zwłaszcza dwie sceny w której kapłan ujawnia swoją tożsamość. Najpierw wyznaje, że jest księdzem Marcie w chwili wspólnych namiętnych uniesień. Zaraz potem dowiadują się o tym towarzysze kobiety, którzy reagują na ten fakt, jakby zamiast księdza obcowali z istotą z innej planety.
Z pewnością twórcy filmu słyszeli, że biją dzwony, ale nie wiedzieli w którym kościele. Andrzej Seweryn przyznał zresztą, że na planie tylko „grał” reżysera. To niestety da się odczuć, bo skądinąd świetny aktor po drugiej stronie kamery popełnił te same błędy, co inni tegoroczni debiutanci o wiele przecież od niego młodsi. Poza litanią schematów i nieprawdziwością realiów, postać księdza nie jest ani silna, ani słaba, jest po prostu nijaka. I taki jest cały ten film, który nie zajmuje, lecz najzwyczajniej nudzi. Znacznie bardziej intrygujący był prowokacyjny „Ksiądz” irlandzkiej reżyserki Antonii Bird sprzed 11 lat.
www.wirtualnemedia.pl