Cluster balooning

Cluster balooning pozwala poczuć się dzieckiem ale zabawą dla dzieci nie jest – przez prawie dwadzieścia lat latałem balonem napełnianym gorącym powietrzem, osiem lat temu zdecydowałem się jednak spełnić swoje dzięcięce marzenie. Postanowiłem nauczyć się latać pod kiścią balonów z helem – mówi John Ninomiya. Kiścią?Tak, tak. Ninomiya zdecydował się bowiem uprawiać sport o intrygującej nazwie cluster ballooning. Gdy sprawdzimy w słowniku, co oznacza słowo „cluster”, wszystko staje się jasne – to po angielsku właśnie kiść.

I rzeczywiście kiść w tym sporcie jest słowem jak najbardziej adekwatnym, bowiem do uprzęży, którą zakłada baloniarz, doczepianych jest aż kilkadziesiąt małych baloników. Dla osób patrzących z boku na takich ludzi jak Ninomiya wszystko wygląda niezwykle zabawnie i przypomina świat z bajki. Dla tych, którzy wzbijają się w powietrze, zabawa nie już tak bardzo dziecinna. Trzeba bowiem zadać sobie bardzo proste pytanie: co zrobić, gdy zaczniemy spadać? A spadać w tym sporcie można naprawdę szybko…

Cluster balooning wymyślił w 1982 roku Larry Waters, amerykański kierowca z Long Beach w Kalifornii. Ten 33-latek pewnego dnia postanowił przypiąć do aluminiowego
fotela w swoim ogrodzie 42 balony napełnione helem. Wzniósł się na wysokość około 5 tysięcy metrów, mijając w międzyczasie dwa samoloty pasażerskie linii TWA. Gdy stwierdził, że na ogromnej wysokości prawdopodobnie za chwilę zamarznie, postanowił coś ze sobą zrobić. Wykorzystał więc zabraną z ziemi, wiatrówkę, po czym zaczął z niej strzelać do zawieszonych nad nim balonów. W ten sposób obniżył swój lot do momentu, aż wylądował na ziemi.

Mimo że Larry nigdy wcześniej nie latał, nawet jako zwykły baloniarz, ten dziewiczy lot udało mu się przeżyć. Tego samego dnia stał się bohaterem Ameryki. To nic, że zainteresowała się nim policja i wlepiła mu mandat w wysokości 1500 dolarów. Larry został prekursorem nowej, dziwacznej dyscypliny sportu. Dziwacznej, bo na świecie cluster balooning profesjonalnie uprawia dziś zaledwie sześć osób. Jedna w Stanach, dwie w Wielkiej Brytanii, pozostałe trzy rozrzucone po świecie. Mają na swoim koncie dopiero pojedyncze loty.

Czy dziś wciąż się strzela do balonów? Zabawa trochę się „ucywililizowała” i lotnicy zabierają w powietrze kilka dobrze naostrzonych noży. Używają ich do odcinania
poszczególnych balonów od uprzęży. Nie używa się też zwykłych dziecięcych baloników, a trochę większych i bardziej wytrzymałych. Dobrze wyważony jest również ciężar uprzęży i pilota – powinien on zabrać ze sobą obciążający balast na wypadek, gdyby zaczął spadać w miejscu, gdzie nie da się się wylądować. Wówczas może wyrzucić balast i znów unieść się w górę.

– Od momentu, kiedy zacząłem uprawiać cluster balooning, wykonałem czterdzieści lotów. Wśród wszystkich baloniarskich lotów, jakie kiedykolwiek przeżyłem, te były najbardziej magicznym doświadczeniem – mówi John Ninomiya, jeden z najbardziej znanych na świecie amatorów tego sportu i bohater ekstremalnych filmów dla takich kanałów jak The Science Channel, The History Channel, TechTV, TLC i MTV.

Dziś oficjalny światowy „cluster-rekord” należy do Iana Ashpole’a, który 28 października 2001 roku w Wielkiej Brytanii wzniósł się na wysokość 3 350 metrów. Użył do tego wyczynu 600 balonów. Czy znajdą się śmiałkowie, którzy zdecydują się pójść w ślady pionierów kolorowej zabawy? Trudno powiedzieć, ale jedno jest pewne: choć sport ten wygląda niewinnie,
nie można go polecić amatorom. Ninomiya na swojej stronie internetowej ostrzega, że zanim został cluster baloonerem, zdobył licencję pilota balonowego i wpisał na swoje konto aż 400 podniebnych lotów.

Czego się jednak nie robi, by znów poczuć się dzieckiem? Ponoć najpiękniejszy moment to czas samego startu. Ogromna liczba balonów powoduje, że z sekundy na sekundę czujemy się coraz lżejsi i coraz mniejsi. Piękne jest również to, że wszystko na ziemi zaczyna nam znikać z oczu, a my nie musimy podziwiać świata zza szyby, nie przeszkadza nam też ryk motoru i smród benzyny.

W Polsce pierwszy cluster baloniarski lot wykonał latem niejaki pan Wincenty. Wystartował z 44 balonami z łąki pod Ostródą, wzniósł się na 1 200 metrów, po czym po półtorej godziny lotu wylądował w oddalonej o 40 kilometrów od miejsca
startu wsi Stążki. Balony, które dotrwały do końca lotu, rozdał jej mieszkańcom. Pierwszy polski lot był dość dramatyczny – pan Wincenty musiał podczas lądowania wypuścić 3-kilogramowy balast, by nie zahaczyć o linię wysokiego napięcia.

Czy sport ten jest legalny, trudno powiedzieć. Tak jak na Zachodzie, tak i w Polsce nie ma w tym zakresie żadnych przepisów. Prawdopodobnie jednak służby lotnicze czy policja mogłaby od nas zażądać licencji pilota, a może i ukarać za stworzenie zagrożenia w ruchu lotniczym.

Jeśli chcesz zobaczyć jak wyglądają podniebne loty profesjonalistów i krok po kroku zobaczyć co robić, by zacząć, zajrzyj na stronę Johna Ninomiyi www.clusterballoon.org. Tam znajdziesz też informacje na temat najbliższych lotów, jeśli może przypadkiem w najbliższym czasie wybierasz się do Stanów, oraz opisy wszystkich przygód amerykańskiego mistrza. Może i tobie spodoba się zabawa wzorem Kubusia Puchatka, który z balonikiem w rączce doleciał do dziupli z miodem…

Antoni Szewczyk / o2.pl