Muzyka w klubach już się nie liczy

Z Noviką o zalewie kiepskich didżejów i dyktacie komercji w radiu rozmawiała Paulina Wilk.Rz: Od lat prezentuje pani w radiu i na składankach polskich producentów. Jaka jest nasza muzyka klubowa? Mamy się czym pochwalić?

Novika: Sama scena klubowa jest słabo rozwinięta. Nie brakuje didżejów, ale można mówić tylko o kilku dobrych producentach. Lepiej radzą sobie eksperymentatorzy – Jacek Sienkiewicz, 3 Channels czy SLG, którzy regularnie wydają płyty i koncertują za granicą. Ogromny potencjał drzemie w scenie alternatywnej, artystach takich jak: Fisz, Emade, Envee, Maria Peszek czy Maria Sadowska. Ta silna grupa ludzi tworzy muzykę o wyjątkowym charakterze. Do tego jest masa ciekawych debiutantów, którzy dzięki Internetowi, szybkiej wymianie plików, mają wszelkie szanse zaistnieć za granicą.

Ale na razie z nietuzinkowym nagraniem trudno się przebić w tradycyjnych mediach w kraju.

Jeśli chodzi o prasę i telewizję, nie jest tak źle. Ale sytuacja w radiu jest absurdalna i tragiczna. Nikt nie chce wspierać nowych brzmień, ciekawych płyt. Są audycje w Radiu PIN, którego można słuchać tylko w Warszawie, do tego w Radiu Bis i Trójce. A właściciele komercyjnych rozgłośni mówią: „To nie pasuje do szablonu. Robiliśmy badania i wiemy, czego chcą słuchacze”. Tworzy się błędne koło! Bo jeśli nie będziemy ludziom podsuwać nowej muzyki, nigdy się nie zmienią. Nietypowe czy trudniejsze utwory trzeba opatrzyć komentarzem. Wyjaśnić, dlaczego warto ich słuchać. Za granicą, nawet w brytyjskim BBC 1, w którym za dnia leci mnóstwo chłamu, jest miejsce na autorskie programy. Pracujący tam Gilles Peterson dzięki swoim audycjom urósł do rangi bożyszcza. Na świecie radiowe osobowości są ważną siłą napędową przemysłu muzycznego. A u nas większość didżejów po prostu włącza playlistę – gotowy zestaw utworów. Na szczęście jest jeszcze Marek Niedźwiecki. Powinien być pod ochroną.

Pani zasłynęła dzięki audycjom w niezależnej rozgłośni Radiostacja, która pierwsza prezentowała w Polsce hip-hop i muzykę elektroniczną. Czy to tam, na radiowych korytarzach, rodziła się polska kultura klubowa?

Najpierw powstały kluby. We wczesnych latach 90. chodziłam do warszawskiego Blue Velvet. Tam słyszeliśmy muzykę, do której nigdzie indziej nie było dostępu. Potem zaczęły docierać do nas zagraniczne albumy z muzyką klubową. A później ogromną rolę odegrała Radiostacja, bo tam wytworzyło się specyficzne środowisko. Pracowało mnóstwo ludzi zafascynowanych różnymi rodzajami muzyki. Działaliśmy spontanicznie, prowadziliśmy autorskie audycje, wzajemnie się inspirowaliśmy. Dzięki Radiostacji poznałam muzyków, z którymi założyłam zespół Futro. To radio wywołało boom na imprezy klubowe. Pojawili się sponsorzy, można było zapraszać zagraniczne gwiazdy.

A teraz, po dziesięciu latach, dużo się w klubach zmieniło?

Jestem przerażona. Obserwuję zalew bardzo młodych i bardzo kiepskich didżejów. Nie ma wśród nich gwiazd, jakimi są od lat Bert czy Glasse. Nie grają z płyt winylowych, puszczają ściągnięte z Internetu pliki MP3 przegrane na kompakty. W większości nie mają pojęcia o muzyce. Ale są tańsi, pracują za symboliczną kwotę albo piwo i przyprowadzają tabuny nastoletnich znajomych. Właściciele klubów się cieszą, bo mają utarg z baru. Tylko że jakość tych występów jest żenująca. W klubach coraz trudniej prezentować ambitne, eksperymentalne gatunki. Przeważa muzyka grana szybko i łatwa w odbiorze. Właśnie w tych miastach, w których kultura klubowa rozwinęła się pierwsza – w Łodzi, Warszawie i Trójmieście, dziś sytuacja jest najgorsza.

Nawet w legendarnych lokalach, takich jak Piekarnia czy Sfinks? Oba słynęły ze świetnych didżejów, przyciągały tłumy.

Tam całkowicie zmieniło się pokolenie odbiorców. Dla nastolatków muzyka klubowa to żadna rewelacja. Słyszą ją w reklamach, wszędzie. Didżej z Londynu nie robi na nich wrażenia. My byliśmy pełni entuzjazmu, łykaliśmy wszystko i nie mogliśmy się nadziwić. Więcej emocji jest w mniejszych miastach. W klubieMetro w Białymstoku udało się „wychować” publiczność, która nie domaga się przebojów i przychodzi regularnie. A raczej przychodziła, bo wszyscy wyjechali do Londynu… Ale to w dużych miastach jest najgorzej.

Wyszło na to, że w kulturze klubowej muzyka nie jest najważniejsza?

Teraz clubbing, czyli przemieszczanie się w ciągu nocy między kilkoma tanecznymi parkietami, jest tylko formą spędzania czasu ze znajomymi. Te wędrówki ludów są dla didżejów mordercze. Nagle z parkietu znika kilkunastoosobowa grupa, a następna zjawia się na chwilę. Wszystko jest ulotne. Tak jest przede wszystkim w Krakowie.

Dla kogo w takim razie występuje pani z didżejskim kolektywem BEats Friendly?

Ostatnio zaobserwowałam w klubach nowych, ciekawych ludzi. Są grzeczni, bawią się w stonowany sposób, ale przychodzą dla muzyki. Dużym zaskoczeniem był w tym roku festiwal Open’er, bo okazało się, że w Polsce są tysiące odbiorców muzyki gotowych na tak trudne koncerty, jak występ Sigur Rós. Wiem, że mamy dla kogo grać. Zabrzmię jak starsza pani, ale czuję, że my, weterani polskiej muzyki klubowej, jesteśmy spychani na margines. Musimy się trzymać razem i bronić wysokich standardów. Bo na scenie klubowej, chociaż ona już dawno powinna okrzepnąć, rządzą dzikie prawa i kiepska jakość.

Rozmawiała Paulina Wilk / Rzeczpospolita.pl

————————-
Novika – wokalistka, didżej. Pionierka polskiej muzyki klubowej. W latach 90. zasłynęła w Radiostacji audycjami „Radio Leniwa Niedziela” i „Lewitacja”, w których prezentowała muzykę elektroniczną. Wydała „Polskie Leniwe”, składankę z utworami krajowych producentów. Z grupą Futro była nominowana do Fryderyka. Śpiewała na płytach Smolika i Fisza. Album „Bezcenna prostota” ukazał się 27 października