Z Magdaleną Szplit – laureatką Grand Prix, nagrody Marszałka Województwa Świętokrzyskiego na tegorocznym 29 Przedwiośniu rozmawia Agnieszka Kozłowska-Piasta.
Nim Magda zdobyła laur Przedwiośnia, już dwukrotnie dostrzegano jej prace w tym konkursie. W 2003 roku zdobyła nagrodę BWA, a w 2004 nagrodę miesięcznika „Teraz”. Dopiero trzy lata temu ukończyła studia w Instytucie Edukacji Plastycznej Akademii Świętokrzyskiej, a jej prace prezentowano już m.in. w Seulu, Kairze, Warnie, Portugalii, a nawet w Nowym Jorku.Magdo, gratuluję wygranej na tegorocznym „Przedwiośniu”. Jesteś osobą młodą, a tu proszę, pierwsza nagroda w najważniejszym regionalnym konkursie plastycznym. Trafiłaś do grona znanych, podziwianych twórców z regionu świętokrzyskiego. Jakie to uczucie?
Przede wszystkim jest mi bardzo miło. Część osób tworzących znam, trochę rywalizujemy ze sobą. Jest mi po prostu przyjemnie. Gdy zgłaszam swoje prace na konkurs nie chodzi mi o to, żeby się z kimś ścigać i patrzeć, kto jest lepszy. Bardziej mnie interesuje to, żeby nawiązać jakiś kontakt, jakiś dialog.
Wielu młodych twórców skarży się, że trudno jest się przebić do tego grona, że nie ma miejsc, gdzie można pokazać swoje prace. Tobie się to udało…
Myślę, że to kwestia szczęścia i upodobań jury. W konkursie takim jak „Przedwiośnie” swoje prace składają twórcy, wykorzystujący różne techniki. Jak te prace porównać, jak określić, która jest lepsza, która zasługuje na nagrodę? To zależy przede wszystkim od gustów członków jury.
Czyli Ci młodzi nie powinni się załamywać?
Tak. Myślę, że warto po prostu próbować. Daję prace na różne konkursy i wystawy. Czasami się udaje, czasami nie. Ważne, aby robić to z potrzeby własnej, a nie po to, żeby komuś cokolwiek udowodnić. Wtedy z czasem każdy znajdzie swoje miejsce.
Specjalizujesz się w linorytach. Co pociąga Cię w tej technice?
Nie powiedziałabym, że się specjalizuję, po prostu ta technika najbardziej mi odpowiada.
Z jednej strony dostępność materiału: matrycą jest linoleum, z drugiej – efekt, który w dużym stopniu jest widoczny po wycięciu matrycy. Jeszcze przed wykonaniem odbitki już można stwierdzić, jak będzie wyglądać praca. Po trzecie, to, co fascynuje mnie w linorytach to… technika. Gdy wytnie się za dużo, nie można już nic poprawić. Każda nowa matryca jest dla mnie wyzwaniem: od początku do końca musi być zrobiona bez pomyłek.
Jak wygląda praca nad linorytem? Wystarczy takie zwykłe linoleum?
Linoleum, najlepiej lekko szorstkie, ale bez faktury, zaczernia się tuszem. Na ciemnej powierzchni widać efekty wycinania. Używa się do tego celu dłutek o przekroju w kształcie litery „V” lub „U”. Dzięki nim można uzyskać wszystkie kształty, co się komu zamarzy. To, co nie zostało wycięte, pokrywa się farbą graficzną, przykłada papier i jest odbitka. Do dużych formatów potrzebna jest prasa, mniejszy można sobie odbić nawet drewnianą łyżką. Dość ważny jest papier. Niektórzy artyści odbijają na cieniutkiej bibule, papierze czerpanym. Ja wybieram papier gruby.
Ile czasu zajmuje praca nad matrycą?
Różnie. Dwa, trzy, czasami nawet sześć miesięcy. Jeśli coś pod koniec zepsuję, to przepadło. Trzeba zaczynać od nowa.
Pół roku czekasz na odbitkę? To strasznie pracochłonne.
Ja operuję drobnymi cięciami. Niektórzy artyści wycinają od razu duże powierzchnie, więc nie trwa to tak długo.
Skoro pomyłka grozi wyrzuceniem matrycy do kosza, to ile niedoszłych linorytów masz na swoim koncie?
Nie jest tak do końca, że trzeba ją wyrzucić. Pewne rzeczy są do uratowania, inne można zamaskować, albo wybrnąć w inny sposób. Grafika nie jest odbiciem fotograficznym projektu, może nieco zmienić się w trakcie pracowania nad nią. Linoryt jest po prostu długo realizowanym projektem, który, musi podlegać zmianom, ale w określonych granicach. Nigdy nie zdarzyło mi się, abym całkowicie odeszła od projektu. Czasami jestem zła, że coś nie wyszło: farba, papier źle nałożony na matrycę, gdzieś tam coś nie wychodzi, nie odbija się. Ale nie poddaję się, aż do momentu, kiedy uznam, że wreszcie wszystko jest w porządku.
Operujesz dużym formatem. Gdzie pracujesz?
Mam malutką pracownię w domu i pracuję sobie przy biurku. Nie potrzebuję nic więcej. Wystarczy linoleum i dłutko. Najbardziej kłopotliwe są wiórki, które powstają w czasie pracy. Dywan w pracowni to nie najlepszy pomysł :).
Dlaczego robisz czarno-białe linoryty?
To wbrew pozorom daje dużo możliwości. Nie wykorzystałam jeszcze wszystkich odcieni pomiędzy bielą a czernią. W szarości jest sporo do podziałania, po drodze można wydobyć wiele barw. Kolor to dodatek. Myślę, że jeszcze dojdę do tego, że jeszcze przyjdzie pora na kolory.
Nie nazywasz swoich prac…
Sprawa jest dosyć prosta. Powstają dosyć długo, wiążą się z bardzo osobistymi przemyśleniami, często to zmienia się po drodze. Trudno byłoby to ująć w tytuł – jeden wyraz czy zdanie. Na dodatek tytuł sugeruje kierunek odbioru, a chciałabym, aby każdy po swojemu spojrzał na moje prace, aby sam określił, co na nich widzi.
Moim zdaniem brak tytułu sugeruje, że należy zwrócić uwagę na formę.
To też ma wartość i absolutnie mi nie przeszkadza. Sztukę należy odbierać indywidualnie, od siebie. Takie podejście jest najcenniejsze. Jeśli ktoś dostrzeże w moich linorytach tylko formę i to mu coś da, to dlaczego nie?
W dobie komputerów, gdy wszystko można „wyklikać” myszką, Ty nadal wycinasz w linoleum. Czy to nie trochę staromodne?
Z komputera też korzystam. Pierwsze pomysły rodzą się na papierze, potem sporo czasu poświęcam na dopracowanie szkiców właśnie na komputerze. Dopiero potem zaczynam wycinać. Rzeczywiście we współczesnej grafice najpopularniejszy jest druk cyfrowy, pogranicze fotografii, fotomontażu. Ale nikt nie pogrzebał jeszcze starszych technik. Nadal ogłaszane są konkursy dla prac powstałych w technikach klasycznych: drzeworytów, linorytów, technik metalowych. W sumie myślę, że obie te formy biegną dwutorowo. Z pewnością jednak to druk cyfrowy bardziej fascynuje media, ludzi, twórców. Myślę, że to zachłyśnięcie możliwościami technicznymi komputera. Linoryt daje takie same, jeśli nie większe możliwości niż komputer i nie kusi do pójścia na łatwiznę.
Czy pamiętasz swój pierwszy linoryt?
Pierwszy kontakt z linorytem miałam w liceum dzięki panu profesorowi Nicińskiemu, który uczył mnie rysunku i malarstwa. Wtedy grafiki jako przedmiotu jeszcze w szkole nie było. Zrobiłam barwny linoryt na dyplom, to była moja pierwsza próba, a potem dalej na studiach. Tam zrobiłam mój pierwszy linoryt, z którego byłam rzeczywiście zadowolona i już do końca wiedziałam, o co w tej technice chodzi.
Sprzedajesz swoje prace?
Jak do tej pory mi się nie udało. Wszyscy bardzo chętnie oglądają, zabierają, ale nie kupują. Może dlatego, że bardzo często są to duże formaty, na dodatek ciemne. Zdarza się, że daję je w prezencie.
To może lepiej malować rzeczy, które ludzie często wieszają w domach, np. martwe natury?
Szczerze mówiąc, to ja bym chyba nie mogła malować z myślą, żeby się sprzedało. Przez jakiś czas na studiach sprzedawałam obrazki, najczęściej kopie. Było mi łatwo: przez 5 lat w szkole średniej uczyłam się kopiowania, ale wybierałam tylko te obrazy, które mi się podobały. Teraz już chyba bym tego nie zrobiła.
Co robisz poza działalnością artystyczną?
Pracuję na Akademii Świętokrzyskiej, prowadzę zajęcia z grafiki. Lubię tę pracę. Bardzo fajnie się pracuje ze studentami. Prowadziłam też zajęcia dla sześciolatków. One są fantastyczne, potrafią tworzyć wspaniałe dzieła :).
A co sądzisz o naszym mieście? Czy wyobrażasz sobie, że kiedyś się stąd wyprowadzisz, bo znajdziesz gdzieś lepsze możliwości rozwoju artystycznego?
Myślę, że stąd nie wyjadę, bo lubię takie miasta. Nie przepadam za Warszawą – moloch, dużo ludzi. Nie mam powodów, żeby gdzieś wyjeżdżać i szukać pracy. Myślę, że wszędzie jest tak samo. Dużo zależy od szczęścia.
Jakie formy sztuki jeszcze Cię fascynują?
Fotografuję i maluję. Ostatnio byliśmy na plenerze w Busku i robiliśmy zdjęcia okolicznych kościołów. Okazuje się, że w Świętokrzyskiem jest mnóstwo pięknych kościołów. Szkoda, że nasz region jest tak mało rozreklamowany. Nawet w malutkich miejscowościach można zobaczyć fantastyczne rzeczy.
Fotografujesz tylko architekturę?
Wszystko, co mi się podoba. Fajna może być odrapana rama okienna czy żaluzje, które tworzą rytm ze światłem, ciekawa może być faktura, jakieś cienie.
Czy na swojej drodze artystycznej dążysz do sukcesu?
Nie mam takich oczekiwań, że muszę koniecznie gdzieś zaistnieć. Robię grafiki dlatego, że się spełniam, że wypowiadam się w jakiś sposób przez te prace. Wynika to z moich potrzeb. Nie dlatego, że mam jakiś cel i dążę do niego. Myślę, że wszystko jedno, nawet jeżeli nie będą mnie przyjmować na żadne wystawy to i tak będę robić to, co robię. Po prostu sprawia mi to przyjemność i lubię to robić.
Twoja praca pojawiła się w Galerii Bezdomnej w Nowym Jorku…
Bardzo prozaiczna sprawa. Znajoma zadzwoniła i mówiła, że jest taka możliwość, żeby się pokazać, a mnie zależało na tym, żeby po prostu pokazać to, co robię. Grafikę czy fotografię łatwo jest wysłać. To nie jest aż tak problematyczne jak w przypadku rzeźby.
A czy kobiecie łatwo jest być artystką? Czy łatwo się zajmować sztuką? Wiadomo: dzieci, dom...
Wydaje mi się, że to jest kwestia chęci i tego, czy chce się to robić naprawdę. Myślę, że nie ma jakiś wielkich różnic między kobietą czy mężczyzną. Jeśli jest się zorganizowanym, to nawet z dziećmi i domem na głowie, można to robić.
Jakie masz plany?
Zaczynam nowy cykl prac. Być może po raz pierwszy prac o tytułach. Jeszcze trudno powiedzieć, co z tego będzie, bo nie mam sprecyzowanych planów.
Zobaczymy jak będą powstawać poszczególne grafiki. Na razie mam projekt jednej pracy. Ciężko wymyślić cały cykl, jeśli jedną pracę robi się pół roku.
Wydajesz się być osobą poukładaną, która wie, czego chce i z wielkim zacięciem to realizuje. A co jest najważniejsze w pracy artysty-plastyka?
To miłe, że mnie tak odbierasz. Sama mam o sobie nieco inne zdanie. A na twoje pytanie bardzo trudno odpowiedzieć. Na pracę artystyczną składa się tak wiele rzeczy. Co prawda od szkoły wiedziałam, że decyduję się na grafikę. Wiedziałam też, że z czegoś trzeba żyć. Podejrzewałam, że swoją grafikę będę dłubać w domu po godzinach normalnej pracy. Ty nazywasz mnie artystką, ja nawet nie myślę o sobie w ten sposób. Miałam dużo szczęścia, spotkałam wielu ludzi na swojej drodze, którzy mnie ukierunkowali, pomogli, swoimi opiniami utwierdzili w tym, że warto rzeczywiście to robić. Na linoryty poświęcam naprawdę dużo czasu, właściwie dzięki pracy na uczelni. To także szczęście.
Do pracy potrzebujesz spokoju?
Dużo lepiej mi się rzeczywiście pracuje, jeżeli wiem, że mam na to czas, że mogę się skupić. Jeżeli wstanę wcześnie rano, to mogę przez 8 czy 12 godzin pracować. Oczywiście, nie pracuję tyle codziennie.
Przydałoby się jakieś stypendium…
Nie pogniewałabym się. Są stypendia, ale dostać coś takiego, to wielki łut szczęścia i mnóstwo papierkowej roboty. Dlatego nawet bez stypendium robię swoje, nie poddaję się. Jeśli człowiek wierzy w to, co robi, to warto, mimo wszystko.
Bardzo dziękuję za rozmowę .
Agnieszka Kozłowska-Piasta