Archeolodzy kontra rabusie bałtyckich wraków

Naukowcy wypowiadają wojnę podwodnym rabusiom, którzy na potęgę szabrują zabytkowe wraki leżące na dnie Bałtyku.O tym, że polskie wybrzeże kryje setki wraków, w większości niezwykle ciekawych z punktu widzenia historycznego i archeologicznego, nie trzeba nikogo przekonywać. Mimo to jak dotąd ani jeden z nich – nawet te najstarsze i najcenniejsze – nie został wpisany do rejestru zabytków czy też objęty należytą kontrolą konserwatorską. Owszem, przez lata podejmowano próby, ale za każdym razem kończyły się one porażką.

Dopiero teraz archeologom podwodnym z Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku udało się przejąć część obowiązków leżących dotąd w gestii konserwatora zabytków. – Czekaliśmy na te uprawnienia od lat. Potrzebujemy jeszcze procedur umożliwiających egzekwowanie nowych przepisów – mówi Iwona Pomian z CMM. – Mamy nadzieję, że z czasem uda nam się ukrócić kwitnący dotąd proceder niszczenia i kradzieży podmorskich zabytków.

Szabrują, ile wlezie

Do zrobienia jest bardzo wiele. Grupy nurków szabrują wraki ze wszystkich możliwych do wyciągnięcia przedmiotów. Najlepszym na to przykładem był los telegrafu maszynowego ze statku „Margareta”, który w ubiegłym roku zniknął dosłownie w kilka dni, pomiędzy sondażowymi nurkowaniami muzealników. „Margareta” to wierzchołek góry lodowej. Wyciągane są elementy kilkusetletnich drewnianych wraków.

Podmorscy złodzieje odkręcają, co się da, także z XIX-wiecznego torpedowca, który był jeszcze niedawno w doskonałym stanie. Najbardziej wyrafinowani i zamożni bandyci za pomocą specjalistycznego sprzętu plądrują statki śmierci – „Steubena”, „Goyę” i „Gustloffa”. Łatwo dostępne resztki słynnego polskiego niszczyciela „Wicher”, który zatonął we Wrześniu 1939 roku, to prawdziwa szkółka dla przyszłych podwodnych rzezimieszków.

– Dopóki nie będzie dodatkowych pieniędzy i nie uda się skoordynować działań archeologów ze strażą graniczną i urzędem morskim, dopóty będziemy mogli wyciągnąć spod wody wiele ciekawych rzeczy – zauważają proszący o anonimowość poszukiwacze atrakcyjnych zabytków zalegających na dnie morza. – Trzeba jednak przyznać, że ta zabawa będzie się robić z czasem coraz bardziej ryzykowna.

Archeolog na straży
Rabusie to niejedyny czynnik niszczący to, co cenne, a co leży pod wodą. Wielu firmom prowadzącym działalność inwestycyjną na morzu nie zależy na ujawnianiu natrafienia na stanowisko archeologiczne, ponieważ może to spowodować opóźnienia w przedsięwzięciu i dodatkowe koszty. Opinia muzeum jest teraz niezbędna w przypadku prowadzenia na obszarach morskich jakichkolwiek prac archeologicznych i nurkowania przy wrakach.

Bez ingerencji archeologów morskich nie będzie też można rozpocząć jakichkolwiek inwestycji zarówno na morzu, jak i na brzegu. To tak naprawdę najważniejsza zmiana, która zbliża ochronę zabytków znajdujących się pod wodą do standardów panujących na lądzie. Zgodnie z obowiązującymi od wielu lat przepisami żadne centrum handlowe czy też droga nie mogą powstać bez wstępnych badań archeologicznych. Tymczasem na morzu panowała dotąd całkowita dowolność. Teraz przed budową czegokolwiek w portach, kładzeniem podmorskiego kabla, rurociągu czy stawianiem platformy wiertniczej będą musieli tam wejść pracownicy CMM.

Lista zatopionych zabytków

Kolejnym elementem ochrony jest podmorski rejestr zabytków. Kiedy powstaniem, wtedy zabór lub zniszczenie jakichkolwiek pamiątek z wraków będą traktowane tak samo jak kradzież lub zniszczenie cennej rzeźby czy obrazu.

Jeżeli znajdą się pieniądze w Ministerstwie Kultury, jeszcze w tym roku w porozumieniu z urzędem morskim do rejestru zostanie wpisanych zabytków 12 wraków. Znajdą się wśród nich: tak zwany „Napoleon”, czyli miedziany kadłub z rozsypanymi zabytkami zalegający na głębokości 56 metrów, małe żaglowce „Catharina” i „Helena”, słynna „Łyżwa” – czyli duża wiślana jednostka zalegająca w okolicach wyjścia z portu w Gdańsku, niszczyciel „Wicher”, XVIII-wieczny wrak z Holandii noszący symbol „W 27” oraz „Błotniak” – świetnie zachowany kadłub jachtu z przełomu XVIII i XIX wieku. Najpierw do rejestru trafią zabytki z Zatoki Gdańskiej i jej okolic. Potem przyjdzie czas na całe wybrzeże.

Będzie też podwodne muzeum

Rejestr zabytków to nie koniec. Ostatnio archeolodzy z CMM podnieśli z główek portu w Gdańsku resztki kadłuba statku z 1860 roku. Zalegający na głębokości siedmiu metrów wrak odkryty został przypadkiem w maju, podczas prac przy pogłębianiu toru wodnego. W świetnym stanie przetrwała część śródokręcia o wymiarach 11 na 6 metrów. Dziób i rufę zniszczyły pogłębiarki. Resztki żaglowca będą pierwszym eksponatem przeniesionym do podwodnego parku archeologicznego, gdzie trafiać będą uratowane resztki dawnych statków.

Najważniejszym eksponatem, wokół którego skupi się antyczne wrakowisko, będą resztki szwedzkiego galeonu „Solen” zatopionego podczas bitwy pod Oliwą w 1627 roku. Jako pierwszy dołączy do niego wspominany wcześniej kadłub z połowy XIX wieku. Systematycznie będą pojawiać się następne.

– Park archeologiczny nie tylko będzie spełniał rolę dydaktyczną, ale stanie się też swego rodzaju magazynem wraków – mówi Iwona Pomian. – W ten sposób resztki drewnianych żaglowców można będzie skutecznie monitorować i pilnować ich przed złodziejami. Omijając przy tym kosztowne zabiegi konserwatorskie, które byłyby konieczne po wyciągnięciu ich na ląd.

Pieniądze na powstanie wrakowiska będą częściowo pochodzić z grantu europejskiego, jaki uzyskało w lipcu CMM. Europejskie fundusze mają też być wydane na specjalne mapy wraków, które powstaną na podstawie badań archeologicznych, hydrograficznych i geologicznych. Te mapy posłużą z kolei jako podstawa do kolejnych wpisów do rejestru.

Gazeta Wyborcza