Niedawno na ekranach polskich kin pojawił się film „Piekło” w reżyserii Danisa Tanowicia, druga część trylogii według projektu Krzysztofa Piesiewicza i Krzysztofa Kieślowskiego. Na sfilmowanie czeka jeszcze „Czyściec”, a już trwają prace nad obrazem z kolejnego tryptyku: „Wiara”, „Nadzieja”, „Miłość”.Reżyserem „Nadziei” jest Stanisław Mucha – mieszkający w Niemczech specjalista od dokumentu, a jedną z drugoplanowych ról gra… Grzegorz Artman, aktor od blisko 2 lat mieszkający w Kielcach.
Film powstaje w koprodukcji niemiecko-polskiej, największego niemieckiego producenta „Pandory” i polskiego „Kalejdoskopu”, a pojawią się w nim m.in. Zbigniew Zamachowski, Zbigniew Zapasiewicz, Wojciech Pszoniak, Jerzy Trela, Jan Frycz i Dominika Ostałowska.
Dotychczasowa droga artystyczna Grzegorza Artmana wiodła głównie przez teatr, począwszy od znanego w latach 90-tych białostockiego Wierszalina Piotra Tomaszuka, a na „Hotelu pod Aniołem” w reżyserii Piotra Cieplaka, spektaklu-finaliście ubiegłorocznego konkursu na wystawienie polskiej sztuki współczesnej skończywszy. – To pierwsza przygoda z filmem o takiej randze i zasięgu. Do tej pory miałem okazję wielokrotnie uczestniczyć w projektach niezależnych i bardzo sobie cenię te doświadczenia. Uważam, że zarówno energia, pomysłowość i bezkompromisowość ludzi biorących udział w tych bardzo trudnych przedsięwzięciach, rozwijała nas w trybie przyspieszonym i jestem przekonany o słuszności tak przebytej drogi. Jeżeli chodzi o rangę przedsięwzięć, to dane mi było podpatrywać Romana Polańskiego i jego ekipę przy zdjęciach do „Pianisty” w których brałem udział jako epizodysta. To bardzo ważna lekcja. – opowiada Artman
– W „Nadziei” cenię sobie przede wszystkim możliwość konfrontowania swoich spostrzeżeń i sposobu myślenia czy stylu pracy z twórcami, których darzę ogromnym szacunkiem. Fascynuje mnie ta intensywność i świadomość, że to, co najcenniejsze dzieje się pomiędzy dialogami. Chcę zawrzeć całą złożoność swojego bohatera, w kilku krótkich sekwencjach – opowiada. – Nie do przecenienia jest także wolność i twórcza swoboda w pracy nad postacią, jaką daje reżyser a przede wszystkim możliwość dzielenia się swoimi refleksjami z jego wizją. To nie jest częste, więc cenię sobie to w dwójnasób i korzystam z tego.
Artman zaprzecza, jakoby wizja Stanisława Muchy była próbą przywołania metafizycznego, tajemniczego klimatu znanego z filmów wybitnego polskiego reżysera: „Przypadku”, „Bez końca”, Dekalogu”, „Podwójnego życia Weroniki” czy „Trzech kolorów”. – Cenię kino Kieślowskiego przede wszystkim za niezwykłą umiejętność obserwowania ludzi, za intensywność poszukiwań twórczych. To rozdział zamknięty. Po jego odejściu zostały pomysły i nie zrealizowane projekty. Tak jest i w tym przypadku. Każdy ze scenariuszy autorstwa Krzysztofa Piesiewicza realizuje inny młody twórca i jest rzeczą naturalną, że każdy poszukuje własnego języka i sposobu interpretacji. Kino Kieślowskiego jest jedyne i każda próba jakiejś formy naśladownictwa będzie krzywdą, jaką sobie samemu ów naśladowca wyrządzi.
W „Nadziei” Artman gra postać Michała, skazanego na kilka lat więzienia za zabójstwo w afekcie. W więzieniu odwiedza Michała tylko brat Franciszek, główna postać filmu, grany przez debiutanta Rafała Fudaleja. Franciszek chce pomóc Michałowi przetrwać trudne lata więziennego odosobnienia. Czy mu się uda, zobaczymy na premierze: – Nie powinienem zdradzać fabuły i nie chcę tego robić – zaznacza aktor. – Mogę tylko powiedzieć, że do swojej roli przygotowałem się bardzo intensywnie i drobiazgowo. Np. przed wyjazdem na zdjęcia do Niemiec, odwiedziłem areszt śledczy na Piaskach, rozmawiałem z terapeutami, aby sprawdzić czy moje pytania jakie sobie zadawałem są dobrze postawione. Przeczytałem na nowo wiele książek: np. „Obcego” Camusa, „Mury Hebronu” Stasiuka. Starałem się jak najdokładniej przygotować, wrzucić do głowy jak najwięcej danych, aby potem selekcjonować i wykorzystywać je na rzecz budowanej postaci..
Do końca zostało jeszcze kilka planów zdjęciowych, na które aktor wyjeżdża tym razem do Warszawy. Potem oczywiście postprodukcja, montaż: – Teraz rozmawiamy o tym, jakby nic ważniejszego i ciekawszego nie było, ale to fałszywy trop. Za moment emocje opadną, a na ekranie, przez kilka minut będziemy oglądać to co udało się zbudować. To będzie moment, który jedynie przypomni o tym wszystkim co składało się na tą pracę, a my sami – ja, cała ekipa – czy tego chcemy, czy nie, będziemy znacznie dalej. Chciałbym, i to jest dla mnie ważne, aby moja postać była wyrazista, głęboka i byśmy mogli wychwycić tę wrażliwość, jaką z sobą niesie. Chcę, aby widz nie przeszedł obok niej obojętnie. To jest cel. W „Piekle” matka pojawia się w kilku scenach. Widzimy twarz, oko, drobny gest. Jednak to ona jest w tym filmie osią zła i w sposób niezwykle intensywny wdziera się w podświadomość. To wielka sztuka i warto się o to bić – dodaje.