Mumio, wracaj na scenę

Trupa Mumio świetnie zaistniała na scenie i w reklamie, niestety, film – „Hi Way” Jacka Borusińskiego – już im tak dobrze nie wyszedł.Dlaczego? Najprościej byłoby odpowiedzieć, że Mumio sprawdza się w krótkich formach, że ich abstrakcyjnemu poczuciu humoru najlepiej służą żarty ledwie zamarkowane – jakieś przerwane w pół zdanie, jakaś przeciągnięta pauza, jakiś purnonsens pozornie bez puenty. A tymczasem kino potrzebuje konkretu – z wyraźnym początkiem, środkiem i końcem. Źle znosi uniki, nawet najinteligentniejsze.

To nie do końca prawda. Główną słabością „Hi Way” wcale nie jest to, że mamy tu do czynienia ze zbiorem skeczy luźno nanizanych na wątłą oś fabularną. Oto podający się za reżysera Jaco (Jacek Borusiński) i pracujący przy kamerze Pablo (Dariusz Basiński) jadą pod Warszawę wykonać żałosną chałturę. W drodze powrotnej, odreagowując niesmaczne przeżycia, wymyślają różne filmowe historie.

Sęk w tym, że nie każda z tych historii opiera się na pomyśle, który jest w stanie ją udźwignąć. Udało się to w przypadku anegdoty o jedzerze – to taki nowy fach, więcej szczegółów nie zdradzę. Choć można się spierać, czy z tego zabawnego pomysłu wyciśnięto wszystko, co wycisnąć się dało. W innych historyjkach szybko dochodzi do wyeksploatowania pomysłu. I co wtedy?

Aktorzy „podgrywają” na siłę – trochę wdzięku, trochę sprawdzonych trików – byle utrzymać napięcie. Raz się udaje, raz nie.

Problem drugi to mieszanina stylów. W „Hi Way” Mumio połączyło swoje subtelne dowcipy (w 100 proc. wystylizowane) z obrazkami trochę jak z Piwowskiego i wczesnego Formana – weź naturszczyka, postaw go przed kamerą i pozwól, by przejął się swoją tu obecnością. Wtedy wszystko, co powie ze śmiertelną powagą, zabrzmi niezwykle komicznie. Pierwszy patent jest niezły, drugi też, ale razem jakoś się nie kleją.

Po trzecie – Mumio zwiodła na manowce nadmierna ambicja. Im nie wystarczyło zrobienie komedii. Postanowili przy okazji poeksperymentować, sprawdzić, jakie są i gdzie są granice tego gatunku.

„Hi Way” to właściwie metakomedia. Stąd jej szkatułkowa konstrukcja (niczym w „Pamiętniku znalezionym w Saragossie” Jana Potockiego) i narracyjne łamańce. Bohaterowie obrzucają się tu historyjkami, ale na końcu okazuje się, że wszystko to razem stanowi opowieść nadrzędną, którą Jaco przedstawia innym ludziom, poddając ją ich ocenie. Co więcej, postaci występujące w fantazjach Jaca i Pabla buntują się przeciwko dyktatowi narratorów, robią rzeczy, których opowiadający się po nich nie spodziewali.

To intelektualne spinanie się Mumio znać już zresztą w tzw. pressbooku, czyli filmowych materiałach dla prasy. Zawiera on m.in. teoretyczne rozważania na temat charakteru komizmu tej grupy: „Odrzucając wysoki ton, film pogrąża się w mimicznej semantyce swojskości” albo „Reżyser, który gra główną rolę w swoim filmie, wzmaga Brechtowski ťefekt obcości Ť, a zatem demaskuje powołany świat, który staje się na tyle umowny, że dopuszcza zaangażowanie reżysera w roli aktora jego własnego filmu”. Chciałbym wierzyć, że ten bełkocik to tylko kolejny żart Mumio (cóż z tego, że nie najlepszy), ale jakoś nie jestem w stanie.

Komedia ma wiele odmian, bo „Hi Way” próbuje być komedią intelektualną. I choć trudno je ze sobą porównywać, myślę, że do każdej odnosi się morał płynący z pewnej anegdoty o Chaplinie, skądinąd nie wiadomo, czy prawdziwej. Tenże po przedpremierowych pokazach swoich filmów dla tzw. normalnej publiczności miał ponoć pytać zawsze: „A dzieci się śmiały?”. Otóż to. Zdaje mi się, że robiąc „Hi Way”, Jacek Borusiński (i jego koledzy) za mało myśleli o dzieciach.

„Hi Way”, reż. Jacek Borusiński, Polska 2006

www.gazeta.pl