Nic nie przesadziliście na Wiciach, rekomendując gorąco wtorkowy koncert The Hub w kieleckim Jazz Clubie. Dość długo żyję, od lat słucham jazzu, ale – przyznaję, szłam tam z wielką rezerwą, bardziej z ciekawości i życzliwości dla Artura Anyża i taaaaaka niespodzianka. Młodzi nowojorczycy zaskoczyli chyba większość publiczności niesamowitą energią i fenomenalnym zgraniem. Postraszyli nieco co dojrzalszych wiekiem słuchaczy hardcorowo-metalowym brzmieniem na dzień dobry, by po chwili pokazać, ile naprawdę są warci. Napomknienia o ich współpracy z tej klasy muzykami co Archie Sheep czy Stanley Jordan z pewnością miały zasadność. Chłopcy są szalenie muzyczni, saksofonista zadziwiał znakomitą techniką i imponującą skalą dźwięku, basista porażał transową delirką w najmocniejszych przygrywkach.
Ponadto są szalenie sympatyczni, a już zaproszenie naszego Grzesia – Davisa na scenę (notabene poradził sobie bardzo bardzo) było przefajnym gestem. Byłam ogromnie zaskoczona swoim dobrym odbiorem tego – cokolwiek by mówić – szalenie młodego i zakręconego nie zawsze jazzu, bardzo pozytywnymi emocjami, jakie z niego wyniosłam i niesamowitą energią płynącą ze sceny – odebrałam ją wręcz fizycznie (nie mylić z programem TV „Ręce, które leczą”). Cieszy ogromnie, że coraz więcej znakomitej muzyki na żywo można posłuchać w kieleckich pubach i klubach. Gdybyż jeszcze sale wypełniały tłumy słuchaczy… Miejmy nadzieję, że wkrótce tak będzie.
fot. Grzegorz Adamiec