Jonathana Caouette można oskarżyć o popełnienie bohomazu: fragmenty amatorskich filmów, na pierwszy rzut oka chaotycznie zmontowane ze zdjęciami i muzyką, nie są tym, co zwykliśmy oglądać na dużym ekranie.Percepcję „Tarnation” zmienia dopiero świadomość, czym w istocie jest ten film. A właściwie nie film, lecz eksperyment. Jonathan Caouette, wykorzystując rodzinne archiwum zdjęć i taśm filmowych, stworzył niezwykłą impresję na temat własnego życia. Impresję sugestywną wizualnie, ciekawą muzycznie i rewolucyjną formalnie.
W jego rękach prywatne archiwum zyskało indywidualny, artystyczny rytm – stało się emocjonalnie prawdziwe i angażuje odbiorcę niczym dobry scenariusz filmowy. To forma wcześniej nie odkryta, usytuowana gdzieś pomiędzy dokumentem a fabułą. I dlatego projektu Caouetta po prostu nie wypada nie zobaczyć.
Tę specyficzną biografię lepiej się jednak czuje niż ogląda. I tylko traktując „Tarnation” niczym ciąg kolejnych ekshibicjonistycznych obrazów można właściwie ocenić rangę tego niecodziennego eksperymentu. Doszukując się tu klasycznych filmowych środków wyrazu, można się szybko i boleśnie sparzyć.
Dlatego „Tarnation” wypada obejrzeć dwa razy. Raz – z ciekawości. Drugi raz – dla przyjemności.
Jacek Kozłowski