Poetycka opowieść o koreańskim Humbercie – sześćdziesięcioletnim właścicielu gnijącego kutra, który niecierpliwie czeka, by pojąć za żonę swoją niespełna szesnastoletnią wychowankę.Dziewczynka nie zna niczego prócz morza i starego człowieka, który jest jej dziadkiem, ojcem i czułym narzeczonym zarazem. Wszystko tu zdaje się niepokojąco wymiarowe, od relacji między łucznikiem i jego wybranką począwszy, a skończywszy na zastosowaniach samego łuku – który raz jest bronią, raz służy do przepowiadania przyszłości, innym razem jest instrumentem muzycznym.
Strukturę filmu rytmizują rytuały: kąpiel w balii, poranne wycieczki starca na ląd i powracający jak mantra pokaz jego waleczności gdy strzałami odpędza zalotników dziewczynki. Choć przez chwilę ciszę na morzu zmąci przybycie młodego chłopca z walkmanem, który zapragnie oswobodzić rówieśnicę i zwrócić ją szerokiemu światu.
Ostatecznie przepowiednia się wypełni: człowiek, którego posądzamy o lubieżne zamiary, skieruje łuk ku niebu, symbolicznie uwznioślając cielesne żądze. Sekwencja ślubu na wodzie, który kończy się astralnym rozdziewiczeniem panny młodej i symboliczną śmiercią małżonków, zdaje się obrazować ich wejście na wyższy, duchowy poziom egzystencji i zerwanie więzów ze światem zewnętrznym.
Cudowny plastycznie i cichy jak modlitwa film autora „Pustego domu” to w najprostszym czytaniu przypowiastka o zwycięstwie czystego uczucia nad popędliwym ego. Wymowa „Łuku” jednak nie jest do końca jasna, gdyż Kim Ki-duk mnoży perspektywy interpretacji, operuje obcym dla nas kulturowo kodem i skąpi słów. Jakże pociągająca jest ta tajemniczość Wschodu!
/Dorota Smela/