Głodujące stado

Ze stada 26 koni zostało tylko 15, jednego wykończyła choroba, drugiemu poderżnięto gardło, kilka kolejnych gdzieś przepadło. Sytuacja zwierząt z pseudostadniny w Kornicy pod Końskimi jest tragiczna.W ubiegły piątek do Kornicy przyjechał w asyście policji inspektor weterynarii. Zastał makabryczny widok. Jeden z koni leżał na ziemi z poderżniętym gardłem. Obok widać było wielką plamę krwi. Wszystko wskazywało na to, że ktoś chciał skrócić cierpienie zdychającego z głodu zwierzęcia. Drugi koń upadł na śnieg i nie mógł się podnieść. W opłakanym stanie były wszystkie zwierzęta.

O tragicznym położeniu zwierząt z tej pseudostadniny informowaliśmy w styczniu. Wtedy stado liczyło 26 koni. Pozbawione karmy zwierzęta brnęły w głębokim śniegu. Nie miały się gdzie schować przed siarczystym mrozem i wiatrem.

Po naszej publikacji stadem zainteresował się Tadeusz Kulkiewicz, powiatowy inspektor weterynarii. Zbadał zwierzęta, ale do stanu ich zdrowia nie miał zastrzeżeń. – Konie były wtedy zdrowe – zapewnia „Słowo” Tadeusz Kulkiewicz. – Nie wykazywały żadnych oznak choroby. Nawet gdy temperatura spadła do minus 30 stopni, doskonale radziły sobie na otwartym polu. Ta rasa koni nie wymaga cieplarnianych warunków.

Mieszkańcy Kornicy i pobliskiego Nałęczowa mieli inne zdanie. Zwłaszcza, gdy widzieli dziczejące z dnia na dzień i coraz chudsze zwierzęta. – Nie trzeba być specjalistą od zwierząt, żeby stwierdzić, iż niebawem wszystkie zdechną – mówili ludzie.

W lutym – gdy padł jeden koń – okazało się, że ludzie mieli sporo racji. Doktor Tadeusz Kulkiewicz mówi, konia nie zabiła niska temperatura, lecz morzysko – choroba od wieków atakująca konie.

Kilka dni później lekarz znów odwiedził stadninę. Stwierdził wtedy, że cztery kolejne konie są w bardzo złym stanie. – Obok jest stóg siana, ale tych zwierząt nikt nie karmi. Kilka koni zresztą gdzieś przepadło – mówił Tadeusz Kulkiewicz, dodając, że swoimi spostrzeżeniami podzielił się z konecką policją i Prokuraturą Rejonową.

Podinspektor Stanisław Michalski, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Końskich powiedział „Słowu”, że policja zbiera informacje i dowody na to, że opiekun znęcał się nad końmi i nie dbał o nie.

Teren, na którym chodzi teraz ledwie kilka koni był przez właścicielkę stada wydzierżawiony do końca 2005 roku. Kobieta obiecywała, że do końca stycznia zwierzęta zabierze. Minęła prawie połowa marca, ale o wywożeniu zwierząt nic nie mówi.

Śniegu nie zjedzą…

Gehenna zwierząt rozpoczęła się w 2005 roku, gdy należące do mieszkanki Krakowa stado koni trafiło na łąki między wsiami Kornica i Nałęczów. Opiekę nad nimi miał sprawować wynajęty Anglik. Właścicielka wydzierżawiła od Oczyszczalni Ścieków w Kornicy 50 hektarów łąk, które służyły jako pastwisko i wybieg dla zwierząt. Oprócz koni były tam też świnki wietnamskie, kozy i owce. Zwierzęta biegały, gdzie chciały – czasami po polach uprawnych mieszkańców Kornicy i Nałęczowa. Aby zaspokoić głód, rozkopywały śnieg i zjadały zeszłoroczne źdźbła traw. Po naszej pierwszej publikacji opiekun stada zgrodził wprawdzie wiatę, ale zwierzęta nadal głodowały. Ludzie gorzko żartowali, że Anglik próbował chyba wyhodować nową rasę koni – takich, które da się karmić… śniegiem.

mak Słowo