Różowa Pantera

Spodziewałem się, że „Różowa Pantera” bez Petera Sellersa będzie koszmarem, tymczasem ogląda się ją nie bez przyjemności. To, że film Shawna Levy’ego nie okazał się bolesną klapą, wynika pewnie z tego, że nie próbowano się w nim ścigać z szalonymi komediami Blake’a Edwardsa, lecz tylko postarano się zrobić możliwie wierną ich podróbkę.Oto po meczu na podparyskim Stade de France zostaje zamordowany słynny trener piłkarski. Jednocześnie z jego palca znika pierścień z diamentem zwanym Różową Panterą. Główną podejrzaną wydaje się narzeczona zabitego, piosenkarka Xania (Beyoncé Knowles). Prowadzący śledztwo inspektor Jacques Clouseau (Steve Martin, jednocześnie współscenarzysta filmu) nie wierzy w tę wersję zdarzeń, choć nie ma żadnej innej. Nic dziwnego, jest przecież idiotą.

Steve’a Martina można nie lubić, trudno mu jednak odmówić inteligencji. Tu widać, że starannie przeanalizował, z czego brała się siła komiczna genialnego Petera Sellersa (1925-1980), który w latach 1963-78 był Clouseau pięć razy, a w szóstym filmie (1982) wykorzystano ścinki z jego udziałem z poprzednich fabuł.

Wnioski zastosował w praktyce – bawić ma nas śmiertelna powaga bohatera, by nie rzec bufonada, połączona z nieradzeniem sobie z najprostszymi czynnościami życiowymi, które nie sprawiają kłopotów nawet dzieciom. Poza tym trzeba być dynamicznym, stosując możliwie najmniej środków aktorskich, tzn. chwilami zachowywać się niczym robot. I tak właśnie, w duchu Sellersa, Martin gra Clouseau.

Autorzy filmu zrobili coś jeszcze – rozebrali na czynniki pierwsze dowcipy Sellersa i zastosowali ich konstrukcję do własnych wygłupów. Oglądamy tu jeśli nie dosłowne powtórzenia starych gagów, to przynajmniej wariacje na ich temat – tak jest np. z ulubionym dowcipem Sellersa z ogromnym globusem, o który ciągle się wywracał. Najgorzej wypadają żarty językowe, bo nikt nie potrafi mówić po angielsku z francuskim akcentem tak śmiesznie jak Sellers.

Ponieważ w filmach Edwardsa komisarzem Dreyfusem, zwierzchnikiem Clouseau, który wariuje z jego powodu, był wybitny aktor charakterystyczny – czeski Anglik Herbert Lom – tu sięgnięto po jego hollywoodzkiego odpowiednika – błyskotliwego Kevina Kline’a. Tylko Kato (Burt Kwouk), skośnookiego służącego Sellersa, nie udało się „sklonować”. W zamian serwują nam Jeana Reno w roli Gilberta Pontona – policyjnego asystenta Clouseau.

W szale naśladownictwa filmowcy poszli zresztą dalej. Zaangażowano tu Clive’a Owena – który niedawno pomimo usilnych próśb producentów odmówił zagrania Jamesa Bonda – by wykonał delikatną parodię agenta 007. Co z niej wynika poza zabawnym grepsem filmowym? Ano to, że Owen byłby świetnym Bondem.

W sumie „Różowa Pantera” z Martinem nie rozczarowuje. Tyle że ma się po niej ochotę na powtórne spotkanie z komediami pary Edwards-Sellers. Co oryginał, to oryginał.

Gazeta Wyborcza