Góralskie wersety, czyli bunt Podhala

To cios poniżej pasa – górale nie kryją oburzenia – jak nam teraz zakazać modlitwy w języku, którym mówimy od wieków? My inaczej nie potrafimy i nie chcemy inaczej. A wychodzi na to, że to grzech.Podhale zawrzało. Arcybiskup Dziwisz zakazał mszy w gwarze góralskiej? I jeszcze powołuje się przy tym na papieskie encykliki Jana Pawła II, który przecież górali tak kochał? Jak można odebrać coś, co jest jednym z najważniejszych elementów ich kultury? To się góralom w głowach nie mieści. – A Kaszubi to mają zezwolenie na msze w języku kaszubskim – dziwi się Tomasz Gąsienica-Mracielnik, muzykant, który od lat gra ze swoją kapelą na mszach. – Ja w tym nic zdrożnego nie widzę. Kto gra i śpiewa, ten się trzy razy więcej modli od innych. Naprawdę nasz Dziwisz występuje przeciw temu?
List czy zakaz

Metropolita krakowski arcybiskup Stanisław Dziwisz w liście do proboszczów „Pro memoria o tzw. Mszach Świętych w góralskiej oprawie” praktycznie zakazał używać tłumaczenia Nowego Testamentu na gwarę góralską i w liturgii używać popularnych melodii. List do górali dotarł poprzez media. To też się im nie spodobało. – Nie potrzebujemy pośredników, powinniśmy sami o tym porozmawiać z arcybiskupem – mówią górale. – Czekamy na takie spotkanie, ale od kiedy został metropolitą krakowskim, jakoś nie ma czasu tu przyjechać. W Zakopanem na Krzeptówkach jest kościół chyba najbardziej znany z góralskiej oprawy podczas mszy. Tłumnie przyjeżdżają tu pielgrzymi z Polski, a nawet turyści z całego świata. Dla nich jest to jedna z większych atrakcji nie tylko Zakopanego i Tatr, ale i naszego kraju.

– Pięknie ubrani i grający górale, kościół pełen wiernych, czegoś takiego drugiego nie zobaczy się już w Europie, a może i na świecie – mówi Ludwik Chrzanowski z Białegostoku, który w gonitwie za chlebem spędził wiele lat w Niemczech, Ameryce, a ostatnio w Holandii. – Tych obyczajów, nawet jeśli są trochę na pokaz, nie wolno tępić, a trzeba chwalić. Bo ani się kto obejrzy, a w ławach przy ołtarzu będą wolne miejsca. Widziałem takie rzeczy na Zachodzie i doskonale wiem, co mówię.

Co z moim ślubem?

Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach widać z daleka. Kościół jest wielki, a przy nim jest jeszcze okazały Dom Pielgrzyma. W dole, przy drodze jest parking. Wszystko tu jest idealnie przygotowane dla przyjmowania setek wiernych i turystów. – To górale nie będą już tu grali do mszy? – dziwi się Helena Rudnik, która przyjechała ze znajomymi aż z Siedlec. Wysiedli ze starego audi, a po twarzach widać, że są zmęczeni daleką drogą. – No to jaka to będzie atrakcja. Jakie polskie góry? – Będą śpiewali i grali, ale może nie podczas mszy, a przed nią i po niej – uspokaja gaździna, która właśnie wyszła z kościoła i usłyszała rozmowę. – Arcybiskup nie zabronił przecież całkiem do końca, a ksiądz Drozdek na pewno się z nim dogada. Ksiądz Mirosław Drozdek jest tu proboszczem i to on postawił sanktuarium. – Musi się dogadać, bo wszyscy przecież wiedzą, jaki tu interes kościół robi na tych góralskich mszach – wtrąca się zgryźliwie góral, któremu temat wyraźnie podnosi ciśnienie. – Jak przyjdzie sobota czy niedziela, to autobusy sznurami tu ciągną. To jest interes, a kościół też potrzebuje pieniędzy. A tu płyną, i to szeroką rzeką. Tak szeroką, że jak przyjdzie niedziela, to do kościoła trudno się dostać, bo wszędzie tylko zorganizowane grupy.

Z kościoła wychodzi para młodych turystów, mówiących między sobą po niemiecku. Dziewczyna słucha rozmowy, coś mówi partnerowi i oboje podchodzą. – Czy ja dobrze słyszałam, że ma już nie być mszy góralskich? – dziewczyna pyta się po polsku, ale w jej mowie słychać, że spędziła wiele lat za granicą. – Specjalnie przyjechałam do Zakopanego z narzeczonym, aby pokazać mu atmosferę w góralskim kościele. Planowaliśmy tutaj nasz ślub i wesele. Gdyby teraz zakazano góralskich mszy, to byłaby dla nas prawdziwa katastrofa!

Chcieli dobrze, spotkała ich kara

List arcybiskupa dotyczy przede wszystkim przekładu Nowego Testamentu na gwarę góralską, który ukazał się w 2002 roku. Dokonała go Maria Mateja-Torbiarz, pracownica Wydziału Kultury Urzędu Miasta Zakopane. Pomagał jej w tym proboszcz z Krzeptówek. Słowo wstępne napisał kapelan Zarządu Głównego Związku Podhalan – ksiądz Władysław Zązel. Wtedy wydawało się, że wszystko jest w porządku. – Z tłumaczenia Matejowej korzystali nie tylko księża, ale przede wszystkim górale, którzy wreszcie mogli czytać Pismo Święte po swojemu – mówi zakonnica, jadąca busem od Doliny Kościeliskiej do Zakopanego. – Nie wszyscy księża tu pracujący są góralami i mówią gwarą. Ale mając to tłumaczenie, przynajmniej próbowali i ludziom to się podobało. Żal mi też Matejowej, bo dobrze chciała. Autorka tłumaczenia Nowego Testamentu na gwarę górali była bohaterką, dziś jest przestraszona.

– Proszę na ten temat rozmawiać z księdzem Drozdkiem – mówi Maria Mateja-Torbiarz. – Ja nie będę. Ale ksiądz Mirosław Drozdek też boi się mówić. – Są unormowania kościelne, jest rozstrzygnięcie w liturgii i trzeba go przestrzegać – nawet przez telefon wyraźnie słychać podenerwowany głos księdza Drozdka. Nie chce się spotkać i szybko kończy rozmowę telefoniczną. Jeszcze kilka dni temu zapewniał, że góralska oprawa mszy nie zniknie z jego parafii, teraz nabiera wody w usta. Droga do kaplicy Matki Bożej Jaworzyńskiej na Wiktorówce prowadzi niebieskim szlakiem. Kaplicę zbudowano nieopodal Rusinowej Polany. Z 15 kilometrów od Zakopanego i ze trzy od szosy… Kaplica jest piękna, drewniana i znają ją wszyscy wędrujący po Tatrach. Czasem zatrzymują się tu na herbatę, czasem na krótką modlitwę. Wtedy jakby raźniej pokonywać szczyty… Gazdujący tu ojciec Leopold Józef Węgrzyniak to duży chłop w sile lat. Teraz zamiast komży ma na sobie czerwoną bluzę, bo jest nie tylko dominikaninem, ale i ratownikiem TOPR. Po sali pod kaplicą, gdzie jest kuchnia i stoły dla gości, chodzi z włączoną latarką czołową. Bez niej niewiele by widział, bo na Wiktorówce nie ma prądu. Węgrzyniak częstuje herbatą, wielkimi jak bochny chleba dłońmi zapala papierosa i zaciąga się.

– Szkoda, że tak się stało – mówi. – Matejowa i Drozdek dobrze chcieli, a teraz wszystko obróciło się przeciw nim. Co w tej sprawie jest jeszcze bardziej przykre: żadna strona nie ma złych intencji, a wychodzi inaczej. I trudno to teraz odwrócić. Bierze do rąk Ewangelię po góralsku, otwiera ją i podając, wypuszcza dym z papierosa. – Marysia ładnie to przetłumaczyła, a Zązel przypilnował, aby było zgodne z duchem ewangelii – wzdycha. – Czasami lepiej wyraża ducha niż w języku polskim, no, znaczy tym powszechnie używanym. Ksiądz Józef Tischner mawiał, że jak się czegoś nie da powiedzieć po góralsku, to jest nieprawda. „Dobro jest sól; ale kie nawet swój smak straci, to cymze jom zaprawić? Nie nadaje sie ani do ziymi, ani do nawozu; precki sie jom wyruco. Fto mo usy do słuchanio, niek słucho!” – czyta cicho „Ewangelijo podług św. Łukosa”. – Komuna chciała nas zgnębić, strój góralski był źle widziany, ale teraz to się odradza – mówi ojciec Węgrzyniak.- Góralom zrobiło się smutno, że ich kulturę spycha się do świeckości. Nie mogą mieć swego sacrum.

Kupić, zanim zniknie

Paradoksalnie Nowy Testament po góralsku stał się dziś w Zakopanem rarytasem. Najpierw kupowali go górale, potem turyści, ale od czasu listu arcybiskupa Dziwisza rzucili się na niego wszyscy. A kosztuje 50 złotych. Aby trafić egzemplarz, trzeba się nieźle nachodzić – Ludzie wykupują Pismo Święte po góralsku, bo boją się, że zostanie wycofane i więcej nie będzie – mówi kioskarka z Krupówek. – Albo będzie zakazane, a wtedy jeszcze zyska na cenie. Zdaniem wielu górali i ceprów, najpiękniejsze msze z oprawą góralską są w Poroninie. Proboszcz Franciszek Juhas robi błagalną minę, aby na ten temat z nim nie rozmawiać. Stoi na schodach przed plebanią i co chwilę łapie za klamkę. – Trzeba to wyciszyć, niech się uspokoi – mówi niezwykle łagodnie. – Górale się denerwują, media hałasują. A tu trzeba spokoju.

Jemu tłumaczenie Nowego Testamentu na góralską gwarę nie podoba się i nie będzie go czytał w swoim kościele. – W Piśmie Świętym trzeba bardzo uważać, żeby czegoś nie zmienić lub nie zgubić sensu – twierdzi. – Gwara góralska jest uboga, jest mało słów, ale mają one wiele znaczeń. I tu pojawia się niebezpieczeństwo, że coś zostanie opacznie zrozumiane. Sypie przykładami, a ostatni kwituje uśmiechem i wzruszeniem ramion. – Czy na Matkę Boską wypada mówić „Baba”? Proboszcz bez przerwy powtarza zagniewanym góralom, dlaczego tłumaczenie Nowego Testamentu na gwarę nie podoba się metropolicie krakowskiemu. – Bo nie ma imprimatur, czyli zgody kościelnej na czytanie go podczas mszy. Jest władza kościelna i urząd nauczycielski Kościoła, który potwierdza, że dany tekst jest zgodny z nauczaniem Kościoła. Chodzi jedynie o Pismo Święte. Żeby tego nie zmieniać! Proboszcz z Poronina broni zwierzchnika, ale rozumie także górali i ich tradycję. – Zawsze mówiłem: masz honor góralski, umiesz grać na skrzypcach, to przyjdźże do kościoła i zagaj – mówi duchowny. – Górale mają swoją duszę. Oni jak się modlą, to też śpiewają. Muzyka towarzyszy im w całym życiu. Na weselu, w smutku i modlitwie. Tego nie można im odbierać. Oni swoją miłość do Pana wyrażają strojem, skrzypkami, śpiewem i modlitwą. U mnie nigdy nie było mszy góralskiej, tylko oprawa.

I tak pozostanie!

Księża z Podhala niechętnie wypowiadają się na temat listu arcybiskupa Dziwisza. Z jednej strony obawiają się zwierzchnika, z drugiej – dobrze wiedzą, że górale na pewno wychwycą każde słowo, które podadzą na ten temat media. – Mateja nie jest z Zakopanego, a ksiądz Drozdek to nawet nie wiadomo skąd – mówi jeden z księży, a drugi dodaje: – Urzekła ich mowa góralska, ale nie można wychylać się przed szereg.

Stówka zębów nie wybije, ale…

Zdaniem przejętych sprawą ludzi gór, jest jeszcze jeden powód – nie merytoryczny – który sprawił, że arcybiskup Dziwisz jest przeciw góralskiej Ewangelii. Góral, który właśnie kupił nowy egzemplarz, by go wysłać bratu w Chicago, otwiera na słowie wprowadzenia ks. Mirosława Drozdka i palcem wskazuje na fragment: „W imieniu wszystkich tych, którzy w modlitewnym skupieniu będą pochylać się nad tą książką, dziękujemy Tłumaczce, która poświęciła swój czas i talent temu dziełu, a prawa wydawnicze przekazała Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach”. – Prawa wydawnicze… to może oznaczać, że pieniądze ze sprzedaży nie trafią do kurii w Krakowie, a zostaną tu, w Zakopanem – kiwa głową. – Bo gdy nie wiadomo, o co chodzi… – Wszystko przez pazerność – twierdzi gazda spod Nosala. – Drozdek na komercję poszedł i Dziwiszowi pewnie w tym liście o niego chodzi. Ludzie przybywają z całej Polski, bo chcą mszę góralską zobaczyć. Tylko że oni przyjadą i wyjadą, i nie widzą, jak ten interes się kręci.

– Muzyka góralska na mszy to ma być przyprawa do potrawy, a nie odwrotnie – mówi młody muzykant Tomasz Michalik. – Jak najbardziej pasuje do kościoła, ale żeby nie było przesady. U Drozdka zwabia się turystów, muzyką góralską też. Tam muzykanci to zawodowcy i robią, co im ksiądz każe. Grają za kasę. Stówka człowiekowi zębów nie wybije, ale pieniądze nie są najważniejsze. Michalik przez kilka lat grał w kościele na Krzeptówkach, ale rok temu przestał. I nie wie, czy jeszcze kiedyś tam zagra.

– Żeby nie było, że my się teraz burzymy, bo gramy dla pieniędzy – ciągnie Michalik. – Nie, nam ksiądz za granie nie płaci, a jak nadchodzi jakieś święto kościelne, to sami idziemy do proboszcza w Kościelisku i mówimy, że chcemy zagrać do mszy. A kiedy w Wielki Piątek dzwony biją, a potem milkną, to powinna być cisza, a nie muzykowanie. Nawet w kościele. Sprawa płacenia góralskim kapelom za granie w kościołach budzi emocje i obu stronom podsuwa argumenty. – Organista w kościele gra za pieniądze i nikt mu tego nie wytyka – mówi turystka z Warszawy, która spędziła święta i sylwestra pod Tatrami. – A gdy góral weźmie parę złotych za granie na mszy, to już wytyka mu się komercję. Jakby tak na to patrzeć, to można by pozamykać wszystkie sanktuaria. Tomasz Gąsienica-Mracielnik ma 185 centymetrów wzrostu, bujne wąsy i włosy spięte w kucyk. Ze swoją kapelą, w której jest także trójka jego dzieci, występuje w karczmach i gra w kościołach. Znani są w całej Polsce. Teraz pochyla się w zadumie, a głowa zapada między potężnymi barkami. Widać, że sprawa go gryzie. – Jest zarzut Dziwisza, żeby nie robić komercji – ciężko wypuszcza powietrze z płuc. – A ja w graniu po góralsku w kościele dla przyciągnięcia turystów nic złego nie widzę. Jeżeli ktoś przyjedzie do kościoła, żeby posłuchać muzyki, to może mu coś z tego pozostanie w głowie. Ta oprawa góralska mszy jest w dobrej wierze. Ściąganie kogoś do Kościoła jest na chwałę Boga. Gramy dla Jego chwały. Jednak i sama muzyka zaczyna budzić teraz emocje. Bo jedne jak najbardziej pasują do Kościoła, a inne mniej. I co to w ogóle oznacza, że jakaś piosenka, melodia czy sposób grania jest odpowiedni w kościele, a inna nie? Dla górali niejasne są słowa arcybiskupa, że ich melodie „nie zawsze pasują do religijnego tekstu i sakralnej przestrzeni”.

– W graniu na instrumentach góralskich jest inne cięcie, choć nuty te same – wyjaśnia Tomasz Gąsienica-Mracielnik. – Więc inaczej to wychodzi, tym bardziej że dusza muzyków góralskich też jakby trochę inna. A ile to pieśni zrodzonych pod Tatrami teraz po kościołach w całej Polsce się śpiewa: „Malućki, malućki”, „Przy Orlej Dolinie” czy „Dobrze żeś Jezu pod Tatrami zrodził”. One oparte są na tradycji melodii góralskich. I co, zabronić ich teraz śpiewać? Czasami jest to też muzyka grana po karczmach. Pierwowzór piosenki bywa bardzo frywolny. – I jak ludzie słyszą melodię w kościele, to się dziwią – mówi zafrasowany mężczyzna z Raby Wyżnej, skąd pochodzi arcybiskup Dziwisz. – Bo choć teraz z pobożnymi słowami, to pamiętają, jakie były przedtem. Jedni uśmiechają się pod nosem, ale dla tych o konserwatywnych poglądach to już przesada. W Rabie Wyżnej ludzie zamknęli się w sobie. Niby każdy zdanie jakieś ma, ale tak naprawdę nie wiedzą, co o tym sądzić. – Ja to myślę, że Dziwiszowi podsunięto do podpisania coś, co miało inaczej wyglądać – mówi cicho starsza kobieta. – Na pewno nie chciał źle!

ANDRZEJ CHYLIŃSKI / www.kulisy.pl