Drodzy Marudni Kielczanie!

Mówicie, że w Naszym ukochanym mieście nic się nie dzieje, że nie ma nic ciekawego. Twierdzicie, że jak już coś się dzieje, to albo informacja do Was nie dociera albo jest za drogo… Nic tylko siedzieć w domu i dalej żalić się na forach internetowych, że to miasto to straszna prowincja…Nie zgodzę się… Może dopiero stać się „straszną prowincją” przez takie marudy jak Wy. O informację nie tak trudno, wystarczy porozglądać się po mieście za plakatami, popytać znajomych albo po prostu poszukać czegoś na internecie. Ciężko? Przy odrobinie chęci, nic nie jest trudne…

I nie jest drogo, bo wiele koncertów, wystaw, imprez czy wszelkich wydarzeń artystycznych jest za darmo, albo kosztuje… symboliczne pieniądze. Oczywiście, jeśli ktoś uważa, że warte uwagi jest tylko to wydarzenie, gdzie wstęp kosztuje od 30 zł w górę i gazety kieleckie wypisują o tym peany, to przepraszam… Przepraszam wszystkich snobów za nietakt z mojej strony.

Nie świadczy zbyt dobrze o wszystkich pieniaczach to, że kiedy rzeczywiście dzieje się coś nieszablonowego, krzykacze nie mają nic do powiedzenia, bo ich tam po prostu nie ma. Nie twierdzę, że tylko ja bywam na rzeczach wyjątkowych, jednak aż mnie wzdryga, kiedy czytam i słyszę „ochy” i „achy” na temat występów dość przeciętnej klasy. A dlaczego? Bo mam porównanie i niestety blado wypadają te „zachwycające” popisy.

Blado wypadły dwie imprezy Funky Jam Session w Cockneyu w porównaniu z „Funky Etno Show” Sambora Dudzińskiego w KCK-u. Sam pomysł na zebranie kieleckich (i nie tylko) muzyków na Jam Session bardzo dobry, jednak mnie nie do końca przekonał. Monotonnie, przydługawo i mimo, że pierwsza impreza była przyjemna i dość interesująca, to druga już nie za bardzo, dlatego nie musiałam się długo zastanawiać – ewakuacja nastąpiła szybko.

Skłonności masochistyczne nie są moją najmocniejszą stroną, a imprezy w stylu „znajomi królika” mi nie pasują. ”Królikami” na obu imprezach byli panowie „raperzy” i niestety, jeśli ktoś nie ma pomysłu na freestyle, słownictwo w dużym stopniu ogranicza do przeklinania i sam nie wie co chce przekazać, to nie powinien się pchać do mikrofonu. Na szczęście w/w mają całkiem dobre głosy (czyt. nienajgorsza dykcja), czyli jest nadzieja, że w przyszłości będzie lepiej. W sumie to powinien być apel do wielu tzw. „undergroundowców”, którzy świata nie widzą poza ciemnym „podziemiem” i niestety to słychać. Nie trzeba być znawcą rapu (czy hiphopu jak ktoś woli), żeby nie odróżnić czegoś sensownego i z pomysłem od zwykłego bełkotu.

Wracając do muzyki, bo to przez nią popełniam ten tekst, „Funky Etno Show” to był jeden z najlepszych koncertów, jakie się zdarzyły w Kielcach w ciągu tego roku. To powinna być pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którym się wydaje, że widzieli już wszystko, a wiedzę ograniczają do internetu i swojego „małego, najlepszego światka, w którym to oni są przecież najlepsi”. Sambor Dudziński, który był główną gwiazdą tego występu dał pstryczka w nos wszelkim showmanom. Zgodnie z tytułem klimat oscylował w rytmach funky, w które bardzo oryginalnie wplatał motywy etniczne, jazzowe, reaggowe czy rosyjskie. Mało przekonywujące? Być może, gdyby tylko to zasługiwało na uwagę w tym koncercie.

Jednak występów Sambora Dudzińskiego nie da się tak krótko „skwitować”. Ten artysta ma bardzo dobry głos, który wykorzystuje nie tylko podczas śpiewania, ale też… beatboxowania. Kompozycja zaskakująca, brzmiąca oryginalnie i bardzo ciekawie. Zaskakują także oryginalne instrumenty takie jak min. sansa, kazoo, chalomeau czy plastikowa rurka. Tłem do muzyki są efektowne i dowcipne wizualizacje objaśniające używane instrumenty. W ten sposób dowiadujemy się, że sansa oryginalnie pochodzi z Afryki, za to na potrzeby Sambora „zrobiona została we Wrocławiu z blaszanych grabi do liści i starej sklejki”, a plastikową rurkę dającą intrygująco fantastyczne brzmienie, zakupiono w kiosku Ruchu za 35gr. Polak potrafi? A jakże!

Muzyka, wokal, instrumenty – już te elementy nie pozwalają się nudzić podczas koncertu, jednak to nie koniec show. Sambor cały czas wciąga publiczność do zabawy. Widzowie szybko wchodzą w interakcje z artystą i krzyczą dziwne dźwięki, klaszczą, nawet robią „kontrolowane tupnięcia nogą”. A Sambor się wygłupia, daje aktorskie i pantomimiczne popisy. Słowem uczta dla ucha i radość dla oczu.

Nie można zapomnieć o muzykach towarzyszących Samborowi -Ygorze Przebindowskim na wibrafonie elektronicznym, piano i akordeonie, Robercie Cichym („Cichy”) na gitarze solowej, Grzegorzu Zioła na gitarze basowej oraz Filipie Danielaku na perkusji. Bez nich ten koncert nie miałby tej energii, rewelacyjnego brzmienia, a Sambor nie miałby chociażby… chórków.

Warto szukać, warto czasem iść „w ciemno” na nieznanych nam artystów, bo można się przyjemnie zaskoczyć. A choćby miało się to skończyć rozczarowaniem i tak lepiej wiedzieć, czego unikać. Kto nie ryzykuje ten nie ma, a poszerzać swoje horyzonty muzyczne zawsze warto. Mam nadzieję, że takie koncerty będą się zdarzały częściej, bo w tym roku od marcowego występu Fisza z Tworzywem Sztucznym nic zbyt porywającego się nie zdarzyło. Frekwencja na obu wydarzeniach słaba i gdzie szukać winnych?? W organizatorach? Niedostatecznej promocji? Nietrafieniu w gusta? Złej pogodzie? Chyba nie muszę wyliczać dalej, na to pytanie powinni odpowiedzieć sobie Ci, którzy nie byli, nie wiedzieli, a mają najwięcej do powiedzenia…