Przez ostatnie dwa lata wiele się zmieniło w kieleckiej kulturze klubowej, można by nawet pokusić się o stwierdzenie, iż dokonano ogromnego postępu.Zacznijmy może mniej komercyjnie od Flap Clubu W.A.G.O.N. Małego surowego miejsca wepchniętego gdzieś w podprzestrzeń ulicy Warszawskiej. To tam po raz pierwszy zasmakowałem muzyki alternatywnej i doświadczyłem wtajemniczenia w świat „podziemia”, tam nabierały kształtu moje poglądy na muzyczne tematy. W.A.G.O.N. niestety już nie istnieje, ale apetyty na alternatywne granie nie zmalały.
Z nadzieją spoglądałem na Karczmę. Jej legenda i klimat wabiły wszystkich młodych ludzi poszukujących innej muzycznej drogi – niekoniecznie jednokierunkowej. Swoją fascynację rozpatruję w kategoriach wielowątkowego i wielowarstwowego rozstaju dróg, na których niemal każdy zainteresowany mógł znaleźć coś dla siebie. Karczma pomimo skromnych warunków i ubogiego asortymentu przyciągała rzeszę klientów, którzy mogli liczyć na najlepszą muzykę i dobre towarzystwo. Jednak to co dobre szybko się kończy – Karczma się „zepsuła”… Zaświtało jednak światełko w ciemnym tunelu…
PRESENTS TIME
Powstał Cockney Club – a właściwie oficjalnie otworzył swoje podwoje dla szerszego grona ludzi 🙂 To było to. Mimo równie surowego klimatu i spartańskich niemalże warunków od razu pokochałem to miejsce. Za wyraźną chęć dążenia do czegoś innego „niż wszyscy”. Po raz pierwszy wchodząc do Cockneya pomyślałem; „To jest miejsce na underground… to jest miejsce na jungle. Miejską dżunglę”. Tak powstała idea imprez z serii „City Jungle”. Cockney powoli przechodzi metamorfozę, zachowując klimat staje się jednak miejscem o wiele bardziej ciepłym i przyjaznym. W weekendy 😉 Cockney jest w stanie zaoferować to czego nie mają inne lokale. Zbieraninę najróżniejszego typu pozytywnie wykręconej klienteli oraz najlepszą alternatywną muzę.
A teraz powrót do rzeczywistości. Siódme Niebo, Mefisto, Galaktyka, Arizona itp. itd. Każde z tych miejsc można by opisać na siedem tysięcy różnych sposobów. Odżegnywałbym się też od wrzucania wszystkich tych lokali do jednego worka. Siódme Niebo przez jakiś czas proponowało bardzo ciekawe wydarzenia klubowe ale w ostatnim czasie nie widzę aby działo się tam coś ciekawego. Pozostaje też ból w sercu, że na parę imprez nie zostałem tam zwyczajnie wpuszczony… 🙂 – może nie pasowałem do profilu klienta. Lokal jest naprawdę ciekawie i konsekwentnie urządzony może oprócz tej niesamowicie denerwującej kolekcji 101 dalmatyńczyków. A może jednak Siódme Niebo czymś nas jeszcze zaskoczy?
Mefisto to duży klub propagujący społeczną integrację wielopoziomową zapełniony wyluzowanymi ludźmi różnego pokroju. Niezobowiązująca zabawa przy jeszcze bardziej niezobowiązujących rytmach? Każdy lubi się pobawić. Dla każdego coś dobrego. Próby przemycania ambitniejszych tematów skończyły się fiaskiem. Dla dobrze dofinansowanej młodzieży lubiącej „biel” wszelkie próby odejścia od stereotypu wydały się passe. Nie można zatem winić kogokolwiek, kto zarządza tym lokalem, iż stara się powrócić do dobrze wyważonego poziomu lokalu zarabiającego na siebie. Wielki plus za przemycanie w czwartki muzyki technicznej z innej półki.
Galaktyka? Jaka jest widzi każdy kto czyta plakaty. „W tym tygodniu grają twórcy hitów…” – i tu następuje kanonada nazw oraz pseudonimów artystycznych wybitnie utalentowanych młodych „artystów”, promujących dźwięki głębokiego „cantrysajdu”. Każdy, kto chce się odstresować i załapać „fazeczkę” powinien niezwłocznie udać się na kolejną imprezę do Galaktyki, która jest magnesem dla wszystkich, pragnących całkowitej i niepohamowanej komercji. Ale faktem pozostaje to, że co weekend bawi się tam około 1000 ludzi – a to o czymś świadczy.
Arizona – klub metropolia – potrafi dogodzić niemal 90% klienteli. Mimo całkowitego oporu masy ludzkiej przybywającej tam co niedzielę zmierza w dobrym kierunku. Łączyć dyskotekę z ambitniejszym klubowym graniem nie jest łatwo, więc chwała im za szerzenie edukacji muzycznej ludności miejskiej i podmiejskiej. Czy Arizona kiedykolwiek stanie się klubem z prawdziwego zdarzenia? Czas pokaże. W międzyczasie wypatrujcie lepszych imprez w Arizonie bo takowe się pojawiają.
Z mniejszych miejsc pozostaje jeszcze TUNEL, który miał więcej klientów w czwartek niż w dwa dni weekendu. Wszystko za sprawą dawnego MO BAY SS, które teraz mianuje się IRIE TREEKS Sound System. To oni sprawili że knajpa smutnej poezji śpiewanej stała się nagle miejscem pełnym słońca i uśmiechniętych ludzi, nie noszących wyłącznie monochromatycznych ubrań. TUNEL został zamknięty ale może jeszcze otworzy swoje podwoje.
Delikatniejsza twarz imprezowania lub wielka niewiadoma – to otwarty we wrześniu br. Chillout Club. Miejsce, które zamierza być nowym wątkiem na kieleckiej mapie klubowej. Podczas tygodnia promujący wyłącznie chilloutowe rytmy w weekendy zmienia się w miejsce pulsujące r’n’b, soul, funk i house. Czy Chillout złapie iskierkę bożą? To w dużej mierze zależy od ludzi, którzy będą gościć w jego progach.
A co z resztą? CKM – miejsce dla każdego. Zamkowa – wyślij tam rodziców 😉 będą się dobrze bawić. Antrakt – miłe cacuszko do posiedzenia. Dziurka – teatralnie, od komedii po dramat. Insomnia – rockowa bezsenność…
CO NEXT?
Przyszłość podobno można odczytać z przeszłości. Jest kilka miejsc z zadatkami – może się rozwiną. Zapewne parę miejscówek pozostanie w miejscu – stagnacja im służy. Największą niewiadomą stanowią sami Civitas Kielcensis. Gusta zmieniają się im jak w kalendarzu. Nawet dysko-dropsiaże zaczynają słuchać Mieczysława Foga 🙂 Liczba klubowych imprez w Kielcach rośnie, a to na jakim poziomie będą się utrzymywały zależy w równym stopniu od animujących wydarzenia jak i od samych zainteresowanych nimi. Dobrze aby ludzie przestali narzekać i naprawdę wreszcie zrozumieli, że jednak mają z czego wybierać.