Miasto zardzewiałego wiatraczka

Zajmowanie się kulturą w naszym pieknym mieście nad Silnicą jest często sprawą bardzo niebezpieczną. Istnieje bowiem groźba, że ku kompletnemu zaskoczeniu organizatorów, Kielczanie – znani z tego, że po godzinie 20 niczym się ich z domu nie wyciągnie – zechcą pojawić się w jakimś przybytku sztuki.I wtedy zaczynają się poważne problemy. Bo na przykład okazuje się, że na koncert, na który – według prasy – może wejść każdy, obowiązują zaproszenia. Biedna, ciekawa muzycznych wrażeń gawiedź ściśnięta jak śledzie w beczce czeka wtedy pod drzwiami na rozwój wypadków, przepuszczając z coraz większą zawiścią ludzi dzierżących zaproszenia. Ostatecznie godzinne czekanie się opłacało i wielu nieszczęśników dostąpiło zaszczytu uczestniczenia w koncercie, dzięki tajemniczemu panu, który wypadając z samochodu tuż przed „ostatnim dzwonkiem” rzucił w tłum porcję zaproszeń. Impreza się odbywa przy pełnej sali, ale ludzie się skarżą, w prasie opisują i ogólnie nie jest dobrze – myślą działacze kultury.

Najlepiej więc, aby ustrzec się przed podobnymi niebezpieczeństwami, wprowadzać celową dezinformację. Na przykład: podać dwóm różnym dziennikom całkowicie sprzeczne informacje dotyczące pory, miejsca i rodzaju imprezy. I od razu chętni na uczestnictwo w kulturze będą mieć problem, na przykład, czy spektakl jest plenerowy, czy może jednak w sali i za biletami, albo czy dana impreza rozpoczyna się o 18, czy 19. Informacje zależą od tego, jaką gazetę codziennie kupujemy i czytamy i mimo moich wielomiesięcznych badań, trudno mi wybrać taką, która myli się najrzadziej.

W celu utrudnienia widzom dotarcia na daną imprezę można także np. ukryć tytuł spektaklu, z jakim pojawi się u nas jakiś zespół teatralny i dodatkowo nie uświadamiać Kielczanom, jak wybitny jest do zespół. Mało popularny, aczkolwiek stosowany jest także manewr taktyczny pt. „zmiana planowanego miejsca zdarzenia”. Przesunięcie miejsca planowanej imprezy o jakiś kilometr i to bez żadnej informacji, czy przeprosin, może wystarczająco zniechęcić potencjalnych uczestników.

Najczęściej stosowany wybiegiem jest nie informowanie w ogóle o planowanym przedsięwzięciu, albo informowanie z najwyżej dwu-trzydniowym wyprzedzeniem. Doskonała broń, zwłaszcza, gdy impreza zaplanowana jest na jakiś letni, ciepły, słoneczny weekend. Dam głowę, że wielu chętnych wybiera odpoczynek na łonie natury, zwłaszcza, że sporo wcześniej zaplanowany, od jakiejś bliżej nieokreślonej i mało zareklamowanej imprezy.

Organizatorzy nie mają sobie nic do zarzucenia: impreza się odbyła, czy przy dużej, czy małej frekwencji. Jeśli będzie mała, to świetnie, bo można ponarzekać, jak to Kielczanie są na bakier z kulturą, że wolą telewizor, wyprzedaże, że nie mają czasu, pieniędzy, ochoty, czy czegoś tam jeszcze.

Można się użalić, jaka to ciężka praca w tej kulturze, jak to ludzie nie rozumieją, nie chcą kultury. Organizatorzy się starają, a my co? Nie potrafimy docenić wielogodzinnej pracy menadżerów kultury, bileterów, szatniarzy, nawet ochroniarzy, o artystach nawet nie wspominając. Nie chodzimy do muzeów, galerii, teatrów, kin.

Tylko nasuwa się pytanie. Skoro tak ciężko pracują, skoro w prasie informują o swoich zmaganiach z codziennością, brakiem pieniędzy, sponsorów, dziurach w budżetach, dlaczego tak łatwo ich zaskoczyć? Dlaczego tak łatwo utrudnić im życie, karnie stawiając się przed wejściem do jakiejś kulturalnej sali? Może to oni nie są gotowi na nas….