Na rowerach w Himalaje

"Warning!!! Zdecydowanie odradza się podróżowanie do Jammu & Kaszmir – to wciąż region o dużym zagrożeniu ryzykiem porwania. Przed podjęciem decyzji zaleca się kontakt z ambasadą swojego kraju w Delhi." Lonley PlanetMimo przestrogi nie zamierzamy ominąć tego regionu Indii Jeszcze w Polsce wiedzieliśmy, że największą przeszkodą, która całkowicie może pokrzyżować nam plany, okaże się lądowa granica pomiędzy Pakistanem a Indiami. Teoretycznie, jak twierdził ambasador Indii w Warszawie, zamknięta dla ruchu turystycznego. Na szczęście mamy już ją za sobą, droga otwarta teraz tylko pedałować. Gdyby jednak tak się nie stało, przy ograniczonym budżecie, jakim dysponowaliśmy, cel mógłby zostać nieosiągnięty. A główny cel to oczywiście dotrzeć rowerami w Himalaje. Naturalnie zawsze istnieje opcja zmiany kierunku podróży, nauczeni już pokory wobec własnych zamierzeń i możliwości ich realizacji, ceniliśmy sobie przede wszystkim wzajemną otwartość na pojawiające się nowe sytuacje i czerpanie z nich możliwie jak najwięcej satysfakcji. Szybko zauważyliśmy, że to, co w założeniach miało być przyjemnością potrafi się niespodziewanie szybko zmienić w mały koszmarek.

Docieramy do Srinagaru, stolicy regionu położonej w dolinie kaszmiru pośród kilku, połączonych ze sobą i gęsto porośniętych liliami wielkich jezior Wular, Anchar i najbardziej znanego Dal. Jest to pierwsze miejsce od chwili wyjazdu z Polski gdzie planujemy zrobić sobie krótkie wakacje, wcześniej pomimo egzotycznie brzmiących nazw znad zatoki perskiej czy morza arabskiego, 53 stopniowe upały (oczywiście w cieniu), skutecznie zniechęcały nas do wylegiwania się w zwrotnikowym słoneczku. Jedyną rzeczą, o której wtedy marzyliśmy była szklanka choćby ciepłej wody i wyrwać się stamtąd- wyrwać jak najszybciej!!!

Rozglądamy się, tradycyjnie już, za jakąś dziką miejscówką. Ale jak tu coś znaleźć, kiedy co sto metrów rozstawiony jest żołnierz, a co kilometr może dwa, stanowiska- worki z piaskiem a na nich CKM (ciężki karabin maszynowy). Kręcimy się więc, po okolicy i słuchamy co mają do zaoferowania miejscowi naganiacze, okazuje się, że niewątpliwą atrakcją tego miejsca są licznie zakotwiczone mieszkalne łodzie. Budowane przez angielskich arystokratów, w ramach alternatywy, gdyż prawo zabraniało im zakupu tutejszych ziem. Oni jednak upatrzyli sobie to miejsce, ze względu na panujący tutaj łagodny klimat, i przepiękne górzyste okolice, jako idealne do spędzania lata, a to w południowych częściach Indii ze względu na ponad 40 stopniowe upały potrafi być niezmiernie dokuczliwe.

Lekko wymordowani postanawiamy spróbować życia angielskich panów, wraz z rowerami dajemy przetransportować się gondolą na jedną z łodzi. Ale pięknie!!! Przez pierwszych kilka chwil zachłystujemy się otaczającą nas innością. Istnie w angielskim stylu, (jaki by on z definicji nie był)Całe zmęczenie znika jakby go nigdy nie było, rzucamy toboły i skaczemy z "balkonu" naszego salonu prosto do jeziora pławimy się w wodzie, nurkujemy wychodzimy, skaczemy, nurkujemy. Pomału chłoniemy po pierwszym wrażeniu, palimy skręta i kontemplujemy tutejszy spokój, czyli w tym wypadku brak ciągle trąbiących klaksonów, zastanawiamy się jak rozwiązano problem toalety a konkretnie WC, po krótkich oględzinach okazuje się, że rozwiązanie jest typowo indyjskie, kupy z każdej łodzi lądują prosto do jeziora, więcej do wody nie wskakujmy.

Wieczorem zostajemy sterroryzowani przez właściciela łodzi, tłumaczącego nam, że po zmroku wprowadzona jest godzina policyjna i popływanie gondolą po jeziorze, na co nalegaliśmy, a tym bardziej dostanie się na brzeg jest niemożliwe. Wieczór spędzamy w klaustrofobicznej atmosferze zastraszonego właściciela domku na wodzie i jego syna, nie odstępującego nas na krok. Po tym jak okazało się ze palimy zioło panowie doszli do wniosku, że na pewno ich spalimy, zatem lepiej mieć nas na oku. Rano rezygnujemy z pańskiego życia i wyjeżdżamy poza miasto, w miejsce, do jakiego przywykliśmy w ostatnich miesiącach, znajdujemy kawałek polanki przy strumieniu z ładnym widokiem na góry – odpoczywamy odpoczywamy… i zbieramy siły na pokonanie, czekających na nas kilku przełęczy, o niewiele mówiących nazwach, ale znaczących wysokościach. Zoji La 3524 m n.p.m., miała być pierwszą na drodze do ostatniego niewielkiego muzułmańskiego miasteczka Kargil położonego na 2740 m n.p.m.

Po kilku dniach nabieramy wystarczająco sił, aby ruszyć dalej, szczerze chcemy opuścić obszary zamieszkane przez islamską ludność, mimo ich wielkiej gościnności, nie zawsze w naszym odczuciu do końca bezinteresownej.

tekst i zdjęcia: Arek Migalski