Sean Connery zgodnie z ogólnie panującą opinią starzeje się jak wino i jest nadto widocznie zastępowany w scenach akcji kaskaderami. Jego ruchy nie mają już w sobie zbyt wiele finezji, sprawności i dynamiki pierwszych Bondów. O dziwo, zupełnie nie przeszkadza to w odbiorze „Ligi niezwykłych dżentelmenów” – filmu niezwykle beztroskiego, totalnie rozrywkowego i potraktowanego z ogromnym przymrużeniem oka.Oto pod koniec XIX wieku nad światem zawisa widmo Wojny Światowej, którą pragnie wywołać tajemniczy Phantom. Jedyną szansę stanowi tytułowa „Liga niezwykłych dżentelmenów”, która musi się zebrać i zadziałać w przeciągu czterech zaledwie dni. I tu właśnie zaczyna się pieszczota wyobraźni widza; galeria postaci jest bowiem zbieraniną niezwykłych (a jakże!) osobliwości znanych z książek, legend i filmów. Aby nie psuć zabawy w zaskoczenie, zdradzę jedynie, że w szeregach Ligi niezwykłych dżentelmenów znajdzie się… Mina, była narzeczona księcia Draculi! Jest także gość, który na podobieństwo Hulka, jednak o niebo efektowniej, zmienia się nie do poznania w swoje alter ego. Ego to Doktor, alter to Mister – zaiste widowiskowa postać. Cała ekipa podróżować będzie na pokładzie potężnego, nieprzeciętnie efekciarskiego statku podwodnego, którego nazwy („Nautillus”) nie zdradzę 😉
Na ekranie nie zabraknie przepysznie brzmiących karabinów maszynowych, widowiskowych eksplozji podwodnych i naziemnych, oraz efektownych walk wręcz i mnóstwa strzelanin. Wszystko skąpane jest ponadto w pięknych, wyjętych wprost z komiksu (skąd wywodzi się oryginał „LXG”!) sceneriach, a konwencja beztroskiej przygody a’la „Indiana Jones”/”Mumia” jest aż nadto widoczna. „Liga niezwykłych dżentelmenów” obfituje oczywiście w nielogiczności i naciągane sceny, a niektóre akcje mają niewiele wspólnego z logiką i zdrowym rozsądkiem; jednak ekranowy „świat przedstawiony”, jest na tyle wciągający, a postaci tak barwne, że można zdecydowanie przymknąć oko na wszelkie niedorzeczności atakujące widza z ekranu.
„Liga niezwykłych dżentelmanów” to najzwyczajniej w świecie porcja czyściutkiej rozrywki bez rys ambicji i jako dobra zabawa sprawdza się lepiej niż znakomicie, wyglądając przy tym na produkt bardzo świeży zarówno w warstwie fabularnej jak i technicznej.
Recenzja: Rafał Donica – DUX