Czy Polacy byliby dziś w stanie nakręcić film na miarę Matrixa lub Władcy Pierścieni? Jest niemal pewne, że przy obecnych możliwościach technicznych naszych filmowców, a przede wszystkim przy skromnych budżetach, jakimi dysponują, jest to raczej niemożliwe.Biorąc pod uwagę spektakularną klapę „Wiedźmina”, w najbliższej przyszłości raczej nie doczekamy się dobrej produkcji fantasy w polskim wykonaniu. A Rosjanie potrafili…
Odwieczny pojedynek
Miłośnicy filmu braci Wachowskich oraz tolkienowskiej trylogii muszą koniecznie zobaczyć rosyjski film w reżyserii Timura Bekmambetowa pt. Nocna Straż. W zalewającym nas natłoku mniej lub bardziej hollywoodzkich produkcji (to pejoratywne określenie nie dotyczy tylko filmów amerykańskich), warto zwrócić uwagę na to wielowarstwowe, porywające dzieło.
Film, na podstawie popularnej powieści Sergieja Łukianienko o tym samym tytule, powstał w ubiegłym roku, nakładem połączonych sił rosyjskich i amerykańskich. Otwiera go zapierająca dech w piersiach scena bitwy, jaką na ogromnym akwedukcie w średniowiecznej Langwedocji odbywają ze sobą siły dobra i zła. Już pierwsze ujęcia zdradzają, że czeka nas wielka filmowa uczta. Robi wrażenie niezwykły rozmach reżysera, naturalistyczna wręcz dbałość o szczegóły, dynamiczna praca kamery i niepowtarzalny klimat.
Najprościej byłoby stwierdzić, że Nocna Straż to kino opowiadające o odwiecznej walce dobra ze złem, choć – biorąc pod uwagę całość scenariusza – to ogromne uproszczenie. Narrator, który wprowadza nas w fabułę stylem biblijnej przypowieści (trzeba usłyszeć tego rosyjskiego lektora!), zaczyna słowami:
„Od niepamiętnych czasów rycerze zwani „Wojownikami Światła” ścigali wiedźmy i czarownice prześladujące ludzi. Pewnego dnia ich droga skrzyżowała się z drogą „Wojowników ciemności”. Zaczęła się krwawa bitwa, a kiedy dosięgła nieba, Wielki Pan zobaczył, że walka jest wyrównana, i jeśli nikt jej nie zatrzyma, polegną wszyscy. Zatrzymał więc bitwę. I tak Siły Światła oraz Siły Ciemności zawarły rozejm. I powiedziane zostało, że od tego czasu ani zło ani dobro nie może być czynione bez obopólnej zgody. Powinna powstać Dzienna Straż, aby pilnować Sił Światła oraz Nocna Straż, aby pilnować Sił Ciemności. Za tysiąc lat mają nadejść Wielcy, którzy staną po stronie Zła, a świat pogrąży się w ciemnościach”.
Słowiańskość
Kiedy już jesteśmy przekonani, że będziemy świadkami perfekcyjnie zrealizowanego filmu historycznego z elementami mistycznymi, akcja przeskakuje nagle do współczesnej Moskwy. Miasto to, pełne kontrastów i często absurdalnych zestawień, samo w sobie jest świetnym podłożem do filmu. I rzeczywiście, stanowi barwne tło skomplikowanej intrygi, która do ostatnich momentów trzyma w napięciu i przykuwa uwagę widza.
Mamy głównego bohatera – agenta, który tropi wampiry. Ale Nocna Straż to nie horror. Mamy mistrzowskie efekty specjalne, kto wie, czy nie dorównujące pracom ekipy Jacksona, jednak nie jest to z pewnością film fantasy. Mamy historię, która rozgrywa się w dwóch światach równoległych, ale nie jest to też klasyczny film science fiction. Mamy w końcu 12-letniego chłopca – wybrańca (Neo?), którego zadaniem jest przechylenie szali zwycięstwa na którąś ze stron.
Cóż za film! Mimo ewidentnych skojarzeń ze wspomnianymi we wstępie filmami, odnosi się wrażenie, że Bekmambetow stworzył obraz wymykający się wszelkim kategoriom. To kino nowego wieku, łączące w sobie różne style i gatunki narracji, jednak w całości wyjątkowo spójne i konsekwentne. Ponadto niezwykle malarskie i świetnie nakręcone.
Niewątpliwym atutem tego filmu jest swoista rosyjskość, słowiańskość. Uderza niesamowita galeria typów ludzkich (brak gwiazd!), które śmiało można by było spotkać na ulicach polskich miast, ale jakoś trudno wyobrazić je sobie w Los Angeles. Do tego mamy wyrafinowany, specyficzny humor, bardziej obrazowy niż słowny, co dobrze świadczy o wyobraźni Bekmambetowa i świetnym opanowaniu przez niego warsztatu filmowego. No i Moskwa! Nie mogło się oczywiście obejść bez legendarnego metra, Newskiego Prospektu i Kremla, ale możemy również poznać tamtejsze blokowiska i mroczne czynszowe kamienice, starsze od socjalizmu.
Zwykły śmiertelnik
Wracając jednak do głównego bohatera. Interesujące jest to, że nie dysponuje jakimiś szczególnymi właściwościami, jak jego hollywoodzcy odpowiednicy. Nie potrafi zatrzymać kuli w locie, trafić muchy ze stu metrów ani chodzić po ścianach. W potyczkach z wrogami odnosi rany jak każdy śmiertelnik, ma problem alkoholowy (popija oczywiście wódkę), do tego nie układa mu się z kobietami. Swoją drogą wątek romansowy (a raczej jego brak) to chyba jedyny mankament Nocnej Straży. Film zdominowany jest przez postaci męskie, sugestywne i dobrze zagrane, a kobiety, które już pojawiają się na ekranie, są dziwnie bezbarwne, do tego stopnia, że po seansie trudno przypomnieć sobie twarz którejkolwiek z nich. Nie wiadomo, czy jest to wina scenariusza, czy też reżysera…
Na uwagę zasługuje natomiast młodociany wybraniec, chłopiec o fizjonomii hermafrodyty, świetnie poprowadzony przez reżysera.
„I tak pojawił się Wielki, który stanął po stronie Zła.
A legenda mówi, że przeznaczone mu było pogrążyć świat w Ciemnościach.
Ale dopóki są wśród nas ci, którzy wierzą w Światło, wciąż pozostaje nadzieja…”.
Chłopiec staje się elementem rozgrywki między obozami dobrych i złych, nie zdając sobie sprawy ani ze swoich niezwykłych zdolności, ani przeznaczenia, jakie go czeka.
Losy obu bohaterów są ze sobą ściśle powiązane, o czym obaj oczywiście nie wiedzą. Fabuła rozwija się niezwykle dynamicznie, ale – co najważniejsze – do ostatnich ujęć nie wiadomo, jakie rozwiązanie szykuje nam reżyser. I kiedy już akcja dobiega końca, a główny bohater przeżywa iluminację, okazuje się, że to dopiero początek historii. Bardzo dobry film, godny polecenia nie tylko miłośnikom fantasy.
Czyżby czekała nas rosyjska trylogia?
Dariusz Klimczak/o2.pl