„Drogie dzieci, egzaminy do liceum to pikuś, zobaczycie co będzie później – buahahaha – (demoniczny śmiech)” – tak oto zazwyczaj pocieszają nauczyciele na pierwszych lekcjach w szkole średniej. Na samą myśl o Niej połowa robi się blada i mokra, a druga połowa zaczyna nerwowo przeglądać zeszyty/notatki/książki i co chwilę patrzeć na zegar/kalendarz.Tak, tak… MATURA – postrach każdego młodzieńca od pierwszych klas podstawówki po ostatnie lata liceum. Odprawiana co rok, spędza sen z oczu od pokoleń. W tym roku też będzie.
Maturę wprowadzono w 1788 roku w Prusach, kiedy ktoś wpadł na pomysł, aby między uczelnią wyższą a szkoła średnią zrobić egzamin weryfikujący wiedzę przyszłych studentów. W 1812, jak każda moda z zachodu, przyszło to (nieszczęście) do Księstwa Warszawskiego. No i zaczęło się… Zdawano łacinę, grekę, języki wszystko przed przedstawicielami ówczesnych (nie do końca polskich) władz. Potem, podczas II wojny egzaminy odbywały się na tajnych kompletach. Za peerelu też nie było wesoło nasi rodzice musieli zdawać polski, matematykę, język, historię i jeden z przedmiotów: geografię, biologię, chemię czy np. fizykę. Aby być zwolnionym z egzaminu wystarczyło przez ostatnie dwie klasy mieć z danego przedmiotu co najmniej czwórkę. Wszystko pięknie, tylko że skala była akademicka od dwójki do piątki. Potem dali trochę życia biednym licealistom i na „starej maturze” zdawano polski, przedmiot i język.
Zrobiliśmy dobrze, czyli nowa matura
Jednak było za pięknie, więc poprzednia ekipa rządząca postanowiła „zrobić nam dobrze” i wprowadziła reformę oświaty a wraz z nią nową maturę, którą właśnie w tym roku będą pisać ostatnie klasy liceum. Na „ulepszonym” egzaminie dojrzałości psy wieszają wszyscy od rodziców, poprzez nauczycieli, na uczniach kończąc. Oj, biedny ten rocznik 86 zwany też „doświadczalnym”. Pytanie tylko, czy tak naprawdę ta nowa matura jest trudniejsza, gorsza i w ogóle nie-do-przyjęcia? Moim skromny zdaniem nie! Dlaczego? Polski ustny prezentacja. Nie trzeba się uczyć tych dwunastu epok i jaki kolor miały slipy Pana Tadzia. Uczeń robi pracę na dany temat i potem ją „wybrania”. Sęk w tym, że taki dziewiętnastolatek nigdy czegoś podobnego nie robił i w tym cały kłopot. No bo kiedy miałby się tego nauczyć? Na przerwie, kiedy wpada nauczycielka od polaka żeby zrobić jeszcze jeden wiersz przed „godziną zero”? Raczej nie. To właśnie minus zreformowanego liceum trzeba przerobić czteroletni plan zajęć w trzy lata.
Wracając do matury „matmy zdawać nie trzeba” tak orzekła mniej więcej rok temu była minister edukacji Krystyna Łybacka. Przez całą dziewiętnastoletnią, młodzieńczą Polskę przeszło wielkie „ufff…”. Czyli co zostało jeszcze? Przedmiot i język. Ten pierwszy obejmuje takie dziwactwa jak historia sztuki czy tańca, filozofia czy etyka. Język, oprócz narodowego, również obcy angielski, francuski, włoski czy co tam sobie uczeń zapragnie i na co się zgodzi szkoła. Oczywiście każdy przedmiot najlepiej zdawać na poziomie rozszerzonym, bo z podstawowym „to gucio można, co najwyżej do wojska”. No i to tyle. Niby prosto ale… No właśnie tych „ale” jest tyle, że nie sposób wymienić. Ciekawe rzecze można wyczytać w dyrektywach Centralnej Komisji Egzaminacyjnej dotyczące przeprowadzania egzaminów na pisemnych przedmiotach pisać TYLKO czarnym długopisem. Kanapek, picia, nawet ukochanej maskotki nie wolno zapobiegamy ściąganiu. Dodatkowych kartek na wypracowanie się nie dostanie, egzaminator nie może chodzić po sali, jeść też nie wolno „żeby nie zagłuszać spokoju zdającym”. Takich, niektórych kompletnie idiotycznych „wytycznych” jest znacznie więcej. Ciekawe KTO wymyśla takie rzeczy? Chyba ludzie, którzy przez ostatnie 20 lat nie byli w żadnej placówce oświaty.
Wszyscy zadają proste pytania: Jak powinna wyglądać prezentacja z przedmiotu? Dlaczego pisemny polski nie pozwala na kreatywność, a będzie oceniany według „klucza”? Czemu wracamy do państwa unifikacji, żeby jednostki lepsze zrównywać w dół z gorszymi? Po co ja się tego w ogóle uczę? I najważniejsze pytanie wszystkich zdających „PO CO TA MATURA?”. Pocieszenie jest jedno zupełnie jak w piosence Czerwonych Gitar „a za rok (też) matura…”
Paweł Ufnalewski / o2.pl