Między niebem i piekłem

Ciężko oglądać „Constantine’a”, jeśli nie ma się zaliczonej religii przynajmniej na poziomie szkoły podstawowej – ten oparty na komiksie „Hellblazer” film to przykład najmodniejszego obecnie trendu w amerykańskiej kinematografii.Francis Lawrence, dla którego „Constantine” jest pierwszym pełnowymiarowym filmem, kinowe początki ma jak Ridley Scott – także zaczynał od kręcenia reklamówek oraz teledysków, współpracował m.in. z Britney Spears, Willem Smithem, Aerosmith.

Doświadczenie, jakie zdobył przy pracy nad tymi krótkimi formami, wyraźnie widać w jego produkcji. „Constantine” jest filmem niezwykle dynamicznym, z bardzo dobrymi scenografią, zdjęciami i montażem.
„Constantine”, film opowiadający o egzorcyście (granym przez Keanu Reevesa) powstrzymującym siły zła przed zawładnięciem światem, wpisuje się w bardzo obecnie modny trend w Hollywood kręcenia filmów opartych na komiksach. Takie produkcje cechuje rozmach połączony z szablonem.

Pierwszy element „Constantine” spełnia bez trudu – akcja płynnie przeskakuje między niebem i piekłem, a nasz świat jawi się niczym tygiel, w którym dochodzi do ciągłego starcia sił piekielnych i niebiańskich. Gorzej wychodzi Lawrencowi oddanie czarno-białego świata charakterystycznego dla komiksu. Reżyser starał się wzbogacić głównych bohaterów, rozbudować ich osobowości. W efekcie wyszła hybryda – film jest głębszy niż komiks, ale płytszy niż przeciętny film fabularny. Taka próba rozszerzenia konwencji nie sprawdza się i obniża wartość filmu.

W Ameryce „Constantine” okazał się sukcesem. Na film oparty na komiksie bogato wykorzystującym wątki religijne walą tłumy. W ciągu miesiąca zarobił on 60 mln dolarów, ciągle utrzymuje się w pierwszej dziesiątce tamtejszego box-office’u. Zobaczymy, jak zareagują na niego wychowani w duchu katolicyzmu Polacy.
Agaton Koziński Wprost