Koncertowe Kielce

Zastanawiam się od dłuższego czasu nad prawidłami, jakimi rządzi się kielecka scena
koncertowa. Uczestnicząc aktywnie w życiu miasta odnosi się wrażenie, że koncerty organizowane są dla jakiejś wirtualnej, bo prawie nieobecnej fizycznie i nielicznej widowni a trzeba przyznać, że Kielce często są przystankiem muzycznym dla oryginalnych i ciekawych zespołów).Przykłady? Poprzestanę na dwóch. Kilkanaście dni temu gościł w kieleckim Domu Środowisk Twórczych światowej sławy trębacz Paul Brody ze swoją formacją Sadawi – a i tak kameralna przecież sala „Pałacyku” świeciła pustkami. Nie wiem, może w tym czasie miały miejsce jakieś arcyważne dla naszego samopoczucia narodowego konkursy narciarskie, w każdym razie – niech żałują ci, co nie byli.

Garstka, która dotarła na miejsce – otrzymała w prezencie cudowną dawkę muzyki improwizowanej, w której, oprócz wiodącej pary instrumentów (trąbka lidera w wielce kreatywnym dialogu z klarnecistą Christianem Dawidem) – całości dopełniała zegarmistrzowska sekcja rytmiczna (kontrabasista i perkusista są Niemcami, co może wiele wyjaśniać).

Mój niekłamany podziw wzbudził młodziutki Brandon Seabrook, grający na…banjo i gitarze elektrycznej (dodatkowo obsługiwał różne elektroniczne zabawki). Jego solówki nijak nie miały się do tego, co zwykło się nam kojarzyć z muzyką klezmerską. Soczyste i pełne ognia, od czasu do czasu pulsowały funkowym rytmem, by wnieść się na absolutne wyżyny w fantastycznej kompozycji „Timepeace”. W tę muzyczną kontemplację, wplótł Seabrook żydowską modlitwę, samplowaną z czegoś w rodzaju walkmana! Po prostu niesamowity, natchniony i zagrany z dużm feelingiem koncert zespołu, nagrywającego dla nowojorskiej oficyny Tzadik.

Nie dalej jak w ostatni poniedziałkowy wieczór kielecki „Hormon” gościł braci
Waglewskich i ich Tworzywo Sztuczne. Pomijając „drobne” niedociągnięcia organizacyjne (prawie 90 minut opóźnienia i temperaturę w klubie, oscylującą gdzieś w okolicy zera) – znów nieliczna (!) publiczność, która postanowiła przybyć na koncert – została, jak sądzę, obdarzona kosmiczną ilością energii, co pomoże dotrwać do długo oczekiwanej wiosny.

To, co zaserwowali nam muzycy Tworzywa – śmiało mogę porównać do tego, co dawno temu generowali podczas swoich występów nieodżałowani Rage Against The Machine. Słuchacze pod sceną zgodnie falowali w rytm muzycznej mozaiki, układanej „na rzywo” przez perkusję Emade i konga Łukasza Moskala. Ciepły, bardzo często reggae’owy bas Staszu Starshipa kontrastował z energetyczną gitarą Jurka Zagórskiego. Dominik Trębski na trąbce i instrumentach elektronicznych uzupełniał ten muzyczny krajobraz. A na dokładkę, oczywiście, Fisz i dzielnie mu sekundujący Pablo Hudini.

Usłyszeliśmy przekrojowy materiał, w którym wyraźnie pobrzmiewały ostatnie fascynacje Bartka i Piotrka Waglewskich, z berlińską szkołą dubu na czele (przykład: Burnt Friedmann & Nu Dub Players).

Naprawdę szkoda, że w tych fantastycznych koncertach bierze udział tak niewielu
słuchaczy. I dziwić się później, że ktoś z „zewnątrz” powie, że w Kielcach rację bytu ma tylko zespół z liczebnikami w nazwie… A to przecież nieprawda!
MC Hammer