Po opanowaniu największych miast multipleksy atakują prowincję, ale także tam będą zarabiać głównie na popcornie i coli, a nie na biletach. Dla Wojciecha Majewskiego, 35-letniego bankowca z Łodzi, kino to życiowa pasja. Kiedy jednak na billboardach pojawia się zapowiedź kolejnego dziecięcego przeboju w rodzaju „Rybek z ferajny”,zaczyna wątpić, czy dobrze zrobił, zarażając miłością do filmu żonę Katarzynę oraz synów: 12-letniego Maćka i o dwa lata młodszego Kubę.
Bilety na seans dla czteroosobowej rodziny to wydatek 60-80 zł. Ale nim rodzina zasiądzie w wygodnych fotelach, Majewski musi wyjąć z kieszeni drugie tyle na coca-colę (5 zł sztuka) i co najmniej dwa wielkie opakowania popcornu (6 zł).
Cola i popcorn to zestaw obowiązkowy w czasie seansu, tak jak po nim obowiązkowa jest wizyta w McDonaldzie. W sumie ok. 200 zł. – Tyle co obiad w restauracji – zżyma się Majewski. Za to jego żona cieszy się, że chłopaki lubią chodzić do kina. Kupuje im bilety do Silver Screenu i ma dwie godziny, aby spokojnie wypić kawę z koleżanką i pobiegać po butikach w mieszczącej się naprzeciwko Galerii Łódzkiej.
I właśnie takich klientów, dla których bilet do kina jest tylko dodatkiem do wielu innych kosztownych przyjemności, właściciele multipleksów chcą teraz łowić w swoje sieci także w mniejszych miastach, jak Elbląg, Radom, Częstochowa czy Włocławek. Cinema City, Silver Screen i Multikino – trzy największe w Polsce sieci multipleksów – w ciągu najbliższych dwóch, trzech lat chcą zainwestować blisko pół miliarda złotych.
Liczą na to, że w miejscowościach bez rozbudowanej infrastruktury rozrywkowej ich kina przejmą rolę centrów, do których młodzi i starsi mieszkańcy zaglądać będą nie tylko po to, by obejrzeć film, ale też na kawę, ciastko czy piwo.