Dwa Dni temu w ukochanym Kinoplex Kielce oglądałem angielki film pt. „Wysyp żywych trupów”. Jest to parodia horrorów z cyklu „zombi”, która bardziej jednak niż konwencje tego subgatunku obśmiewa współczesne społeczeństwo angielskie. Głównym bohaterem filmu jest cierpiący na niedostatek życiowej ambicji Shaun (Pegg).Handlowiec średniego stopnia, najchętniej spędzający czas w pubie ze swoim współlokatorem, bezrobotnym maniakiem gier komputerowych Edem (Frost). Takie zawężenie życiowych celów nie podoba się jego dziewczynie Liz (Ashfield), która w końcu postanawia się z nim rozstać. Następnego dnia Londyn, w którym mieszkają, staje się miejscem epidemicznego wylęgu zombi…
Film jest – przyznajmy, że dość specyficzną – komedią miłosną. Shaun chce odzyskać względy dziewczyny, rozbijając głowy zombi przy użyciu kija do krykieta (angielski odpowiednik bejsbola), prowadząc ją do miejsca w jego mniemaniu najbezpieczniejszego – czyli pubu oczywiście.
Kilka pomysłów jest w „Wysypie…” przednich: najlepszy, gdy potężnie skacowany Shaun w ogóle nie zauważa snujących się po ulicach zombi – sam wygląda jak jeden z nich. Zresztą „chodzących trupów” okazuje się w Londynie mieszkać więcej.
„Wysyp” znacznie inteligentniejszy od niedawno pokazywanego amerykańskiego „Świtu żywych trupów” jest bardziej bliski duchem oryginału Romero, który był nie tyle krwawym horrorem, co satyrą a jego wałkoniący się uciekający od wymagań życia bohaterowie wzbudzają instynktowną sympatię. Podsumowując – mógłby i powinien być znacznie zabawniejszy.
WhiteMan for Wici