Żywotny trup

Widzę, że nastąpiła moda na trupy, więc przedstawiam poniżej recenzję filmu, od którego TO wszystko się zaczęło. Otóż, rok 1968 okazał się dla horroru przełomowy. W tym okresie powstały bowiem dwa dzieła, które wyznaczają „nową erę” gatunku. Pierwszym z wiekopomnych filmów grozy jest „Dziecko Rosemary” Romana Polańskiego, a drugim obraz George’a A. Romero „Noc żywych trupów”. To dzięki nim zło zyskało nowe oblicze.„Noc żywych trupów” jest pierwszą częścią tryptyku o zombie, którego autorem jest malarz, reżyser teatralny, twórca reklamówek telewizyjnych oraz mistrz kina klasy B, George A. Romero. To film, który powstał w warunkach produkcji niezależnej.

„Noc żywych trupów” zaczyna się jak na klasyczny horror przystało. Para bohaterów – rodzeństwo John i Barbara – przyjeżdżają do Pensylwanii, aby jak co roku złożyć kwiaty na grobie swojego ojca. Jednak tym razem na cmentarzu czeka na nich śmiertelne niebezpieczeństwo. Rodzeństwo zostaje zaatakowane prze bliżej nieokreślonego stwora, który na pierwszy rzut oka niewiele różni się od przeciętnego człowieka. W wyniku bójki John ginie, a Barbarze udaje się zbiec i schować w opustoszałym domu. Na miejscu bohaterka znajduje czarnoskórego Bena, trzyosobową rodzinę Cooperów oraz Judy i Toma. Teraz cała siódemka musi wspólnie stawić czoło nieznanemu wrogowi. Tymczasem przed domem, w którym ukrywają się bohaterowie, gromadzi się coraz więcej ożywionych trupów.

To co zadziwia przede wszystkim współczesnego odbiorcę „Nocy żywych trupów” to świeżość obrazu. Mimo iż film powstał ponad trzydzieści pięć lat temu, ciągle przeraża i inspiruje. Z całą pewnością duża w tym zasługa fabuły, bowiem film Romero nie jest przeciętnym horrorem, w którym krew, a raczej czerwona farba leje się strumieniami, a ludzie giną w spektakularny sposób.

Groza „Nocy żywych trupów” kryje się zarówno w czarno-białych obrazach, światłocieniach maskujących i strach bohaterów i przerażające postacie zombie, jak i w konstrukcji opowieści.
Widzowi powoli przedstawiane są coraz to nowe postaci. Zdjęcia kręcone są kamerą z ręki, a komentarzu udziela najpierw spiker radiowy, a następnie reporter telewizyjny. Zagrożenie, które wydawało się mieć początkowo jedynie zasięg lokalny rozciąga się na całe Stany Zjednoczone. A w konfrontacji z zombie ludzie stają się zwierzyną łowną, przy czym również w nich samych ujawniają się iście zwierzęce cechy.

Gorąco polecam, by skonfrontować ten obraz ze współczesnym, typu „Wysyp żywych trupów”…