The Yes Men to najskuteczniejsi wrogowie globalizacji. Dlaczego? Bo atakują przez przytakiwanie. W finale swojej kampanii o reelekcję George W. Bush był śledzony. Kilka dni drogi za konwojem republikańskich autobusów w narodowych barwach podążał jeszcze jeden, a w nim członkowie dziwnej organizacji. Nie, nie Arabowie.Biali, 30-letni. Wyglądali na wesołych i rozgarniętych. Na burcie pojazdu wymalowali wizerunek kandydata i hasło: „Mówię prawdę!”, a zatrzymując się na trasie prezydenckiego tournée, przedstawiali się jako inicjatywa obywatelska Tak, Bush Potrafi.
Napotykanym zwolennikom Busha dawali petycje, które ufni i pogodni mieszkańcy Ameryki podpisywali najczęściej bez czytania. Gdyby jednak zechcieli przeczytać, zobaczyliby, że: a) wyrażają zgodę na składowanie w swoim sąsiedztwie odpadów atomowych, b) zgłaszają dzieci na pobór przed wojną z Koreą Północną i c) ślubują wstrzemięźliwość od seksu przedmałżeńskiego.
Kim byli osobnicy z autobusu? Podobno tych samych ludzi widziano na dorocznym zjeździe konserwatywnych lobbystów w Waszyngtonie. Przez dwa dni jedli i pili z rekinami finansjery, by w końcu wyjść na mównicę i zaproponować, by wielce szanowne grono w ogóle nie popierało Busha. Na tej samej konferencji republikańska ekstrema krytykowała program prezydenta jako „zbyt socjalistyczny”, więc nieznani osobnicy dostali 10-minutowe owacje. Sala oniemiała dopiero, gdy nieznani nikomu goście ogłosili uzasadnienie. – Wojna w Iraku to nielegalna operacja subwencjonowania handlu! Amerykańskie koncerny naftowe powinny same opłacać zdobywanie dostępu do nowych złóż, a nie oddawać inicjatywę rządowi.
UWOLNIĆ BARBIE!
W autobusie i na konferencji pojawiły się rzeczywiście te same osoby. A na ich czele – dwóch zaciekłych antyglobalistów, którzy od lat kpią ze świata koncernów, finansów i władzy. Walczą z globalizacją, mówiąc to samo co jej orędownicy, tylko głośniej, wyraźniej i mocniej. Dlatego nazywają samych siebie The Yes Men – „ludźmi na tak”, „przytakiwaczami”.
Metoda Yesmenów jest genialnie prosta: wbijają się w eleganckie garnitury, podając się za biznesmenów lub ekspertów, wchodzą na globalistyczne mityngi, po czym „wkręcają” zgromadzoną publiczność. Gdyby działali u nas, na zjeździe PiS zażądaliby pewnie, by wdowom po przestępcach potrącać z renty koszt wykonywania kary śmierci, a komisję Orlenu „aresztowaliby” za obnażanie tajemnic handlowych Jana Kulczyka.
Pierwszy Yesmen nazywa się Andy Bichlbaum. Kiedyś był programistą, ale wylali go z firmy komputerowej Maxis (wydała serię gier „Sim”, w tym słynną „Sim City”) po tym, jak ukrył w jednej z gier tajny kod. Po jego wpisaniu na ulicach sim-miasta pojawiali się mężczyźni w strojach kąpielowych, którzy po chwili zaczynali się całować i tańczyć. Andy mówił, że miał dość pisania kolejnej seksistowskiej gry, w której świecie będą wyłącznie panienki z dużym biustem.
Drugi – Mike Bonnano – też ma wywrotowe kwalifikacje. W latach młodzieńczych razem ze znajomymi kupił całe pudło gadających lalek Barbie i plastikowych komandosów G.I. Joe. W domowym warsztacie podmienił zabawkom chipy z nagraniami głosu, po czym z pomocą kumpli przeszmuglował je z powrotem do sklepu i ułożył na półkach. W rezultacie kilkadziesięcioro amerykańskich dzieci przeżyło ciężki szok pod choinką. Barbie tonem twardziela krzyczała: „Podaj bazookę!”, a G.I. Joe z karabinem mówił zmanierowanym głosem: „Chodźmy na zakupy!”. Swoją inicjatywę Bonnano nazwał potem Frontem Wyzwolenia Barbie.
„TAK” DLA BUSHA
Nie wiadomo, gdzie dokładnie mieści się kwatera główna Yesmenów. Wszystko wskazuje na to, że w Stanach, choć są doniesienia, że jeden z nich mieszka obecnie w Paryżu. Wiadomo też, że pierwszym miejscem ich działalności był Internet. Trudno ich jednak nazwać hakerami czy cyberterrorystami, bo adres internetowy www.gwbush.com kupili zupełnie legalnie i tylko po to, by założyć młodemu Bushowi prywatną stronę.
Pewnie – w roku 1999 powstała cała masa stron antybushowskich. Zamiast robić z Busha potwora, Yesmeni postanowili jednak przedstawić prawdę o kandydacie. – Chcieliśmy wzbogacić jego kampanię o odrobinę szczerości – mówi Bonnano w jednym z wywiadów. Publikowali na przykład wymijające odpowiedzi Busha na pytania o konflikty z prawem, alkoholizm i zażywanie kokainy w młodości. Kiedy inni pisali, że Bush to narkoman, Yesmeni dostrzegali pozytywną stronę rzeczywistości: „Czysty od narkotyków od 1974” – pisali. I działało – strona gwbush.com wyglądała jak oficjalna witryna kampanii.
Sztab Busha zareagował paniką. Republikanie wydali tysiące dolarów, by odkupić wszelkie możliwe domeny, włącznie z www.bushsucks.net i www.bushblows.com (w 1999 roku oba adresy przekierowywały internautów na oficjalną stronę Busha). Tylko Yesmeni nie dali się wykupić. Ba, stwierdzili, że skoro tak łatwo poszło z Bushem, czas założyć własną stronę Światowej Organizacji Handlu (WTO), czyli wroga numer jeden wszystkich antyglobalistów.
YESMENI ZAKŁADAJĄ WTO
– W 1999 roku odbyły się wielkie protesty antyglobalistyczne w Seattle. Nie mogliśmy na nie pojechać, więc postanowiliśmy założyć przynajmniej stronę internetową – opowiada Andy Bichlbaum. Adres wto.org nie był na sprzedaż, więc kupili inny – gatt.org. GATT (General Agreement on Tariffs and Trade) była poprzedniczką WTO.
Strona gatt.org istnieje do tej pory i jest łudząco podobna do oficjalnej strony WTO – Yesmeni zmienili tylko szczegóły. Gdy ją uruchomili, zaczęły ją odwiedzać rzesze internautów, wśród nich organizatorzy konferencji i sympozjów z całego świata. Wkrótce na adres gatt.org zaczęły napływać oferty referatów dla ekspertów Światowej Organizacji Handlu.
W mailach zapraszający zwracali się wprost do MikeŐa MooreŐa, ówczesnego dyrektora WTO. – Pierwsze zaproszenie przesłaliśmy do Michaela MooreŐa [reżyser „Fahrenheit 9.11”, zbieżność nazwisk przypadkowa – przyp. red.]
– mówi Mike. – Pomyśleliśmy, że byłoby śmiesznie, gdyby on pojechał.
Po kilku takich listach stwierdzili, że mogą przecież jechać sami. Andy Bichlbaum kupił więc garnitur, bilety na samolot i w październiku 2000 roku jako ekspert WTO, doktor Andreas Bichlbauer, pojechał na pierwsze wystąpienie – do Austrii.
Na otwarcie konferencji dla prawników w Salzburgu Bichlbauer przygotował skromną prezentację za pomocą programu PowerPoint. Zadanie? Wyjaśnić uczestnikom, dlaczego nie doszło do pełnej globalizacji i jak ten proces dopełnić. Ogłosił, że jedną z barier jest włoska sjesta, drugą – system demokracji amerykańskiej. Pierwszą należałoby zlikwidować, a tę drugą – zastąpić „demokracją wolnorynkową”. Po co korporacje mają płacić politykom, by ci fundowali sobie kampanie i zdobywali władzę? – Przecież można prościej – zaproponował Bichlbauer. – Korporacje mogłyby kupować głosy bezpośrednio od obywateli, i to na aukcji, za najwyższą cenę, w zgodzie z wolnym rynkiem.
– Byliśmy przekonani, że ochroniarze zdejmą Bichlbauera z mównicy – mówił Mike w wywiadzie dla pisma „The Ecologist”. Tymczasem nikt nawet nie zakwestionował tożsamości eksperta WTO. Fałszywy doktor został więc jeszcze na konferencyjnym lunchu, w czasie którego w prywatnych rozmowach wskazywał uczestnikom (Austriakom!) dobre strony systemu ekonomicznego Hitlera.
Korespondencja z organizatorami konferencji trwała jeszcze ponad miesiąc. W mailu do MikeŐa MooreŐa Austriacy wyrazili pewne zaniepokojenie mocnym tonem wykładu. Dopiero gdy dostali wiadomość, że Bichlbauer zmarł w wyniku infekcji wywołanej ciastkiem, którym rzekomo dostał w twarz od jakiegoś prowokatora po konferencji, zrozumieli, że cała sprawa to okrutny żart. Korespondencję między Yesmenami a Ośrodkiem Studiów Prawniczych w Salzburgu opublikował później „The New York Times”.
NOWY STRÓJ URZĘDOWY
Prawdziwy Mike Moore z prawdziwego WTO w końcu zareagował – wysłał Yesmenom pismo, w którym nazwał ich „pożałowania godnymi prostakami”. Ci rozesłali je mailem wszystkim znajomym, dzięki czemu reakcja dotarła do tysięcy osób. Na to przedstawiciele WTO rozesłali oświadczenie do prasy, że „ubolewają”, iż ktoś podszywa się pod ich organizację.
– Ubolewają? No szkoda, to my ubolewamy nad nimi! – replikował Andy Bichlbaum. Dziś na swojej stronie Yesmeni tak tłumaczą różnicę między gatt.org i wto.org: „Jedna z tych stron należy do oszustów, którzy udają, że wiedzą coś o tym, jak światowy handel może przysłużyć się ludzkości; druga należy do nas”.
Sprawa gatt.org była głośna, ale nie na tyle, by dotarła do takiej na przykład Finlandii. I dobrze, bo dwudniowe seminarium w Tampere pod hasłem „Tekstylia przyszłości” w sierpniu 2001 roku zapowiadało się intrygująco. Tym bardziej że zaproszenie wysłano także na stronę gatt.org.
Tym razem Yesmeni przysłali osobnika o nazwisku Hank Hardy Unruh. Wystąpienie zaczął z grubej rury. – Wojna secesyjna była stratą pieniędzy, a czas pokazał, że niewolnictwo można było od razu zastąpić azjatyckimi sweatshopami. – Największym problemem zarządzania firmą jest utrzymanie kontaktu z pracownikami na odległość – kontynuował Unruh. Zaproponował, by w tym celu załogom azjatyckich szwalni wszczepiać pod skórę chipy informujące menedżera o ich wydajności.
Na koniec Unruh zaprezentował „strój nowoczesnego menedżera”. Tu na scenie pojawił się asystent, który zerwał z prelegenta garnitur i obnażył złoty kostium z lycry. – Kostium wyposażyliśmy w narzędzie do wizualizacji pracownika – dodał, gdy z kombinezonu zaczął się podnosić olbrzymi złoty fallus. – Występowanie przed państwem bardzo mnie podekscytowało – zakończył Unruh. Pożegnały go gromkie oklaski i jeśli ktoś poczuł się obrażony, to tego nie okazał.
Yesmeni stali się na parę lat etatowymi reprezentantami WTO. „Takie konferencje to dobra rzecz, są w centrach miast, więc można swobodnie spacerować w garniturze. Zawsze też dają w przerwie darmowe picie i jedzenie – uzasadniał to Bichlbaum na stronie internetowej The Yes Men. – Poza tym nie mamy pieniędzy na wakacje”.
YESMENÓW CUD NA GŁÓD
Na konferencję o problemach żywieniowych na uniwersytecie w Plattsburghu przyjechali już całą ekipą. Wszyscy w garniturach – z wyjątkiem MikeŐa, który założył strój klauna z reklam McDonaldŐs. Ich sposób na głód? 10-krotny recykling hamburgerów, czyli przerabianie „odpadów pokonsumenckich” na nowe kanapki. Utrzymywali, że WTO wspólnie z McDonaldŐs prowadzą już doświadczenia i na wybranych rynkach część hamburgerów wzbogaca się o 20-procentowy dodatek „odpadków”. Nie dodali tylko, czy w ten eufemistyczny sposób chcą zmusić Trzeci Świat, żeby jadł własne odchody, czy może odchody z bogatych krajów.
W końcu na konferencji dla księgowych w Sydney Yesmeni ogłosili, że ponieważ WTO i cały proces globalizacji w istocie szkodzą zwykłym ludziom, organizacja podjęła decyzję o samorozwiązaniu, a na jej miejsce powstanie nowa: Organizacja Kontroli nad Handlem, która będzie sprawdzać, czy wielkie koncerny zachowują się odpowiedzialnie wobec ludzi. Wystąpienie poparli danymi używanymi zazwyczaj przez antyglobalistów. Publiczność była w szoku. Z sali padły nawet pytania, czy ta nowa organizacja aby na pewno obroni ludzi.
Niektórzy słusznie zauważą, że to już gdzieś było. Na przykład ten numer z wesołym autokarem. Dokładniej w latach 60. – jeździł wtedy po Stanach kolorowy autobus Kena Keseya i grupy jego szalonych, a przy tym wiecznie ujaranych trawką lub nafaszerowanych LSD przyjaciół. Nazwano ich prankstersami. I teraz w odniesieniu do The Yes Men zaczęto używać tej samej nazwy.
Jest jednak zasadnicza różnica. Prankstersi Keseya (opisani w wydanej w Polsce książce Toma WolfeŐa „Próba kwasu w elektrycznej oranżadzie”) protestowali przeciwko amerykańskiej obyczajowości, a nie polityce. Poza tym ich happeningi sprowadzały się do spontanicznych żartów ze wszystkiego naokoło, a Bichlbaum i Bonnano to naukowo przygotowani racjonaliści. Kiedy występują jako „eksperci” WTO, dbają, by to, co mówią, zgadzało się z linią programową organizacji. Doprowadzają tylko tę linię do absurdu. Zamiast zaatakować – „zatakowują”.
POPRAWIANIE TOŻSAMOŚCI
– To niezwykłe, ale w tym kraju ludzie tak przywykli do absurdalnych sytuacji, że nic ich już nie zaskakuje – powiedział Bonnano „Guardianowi” po przejeździe szlakiem kampanii Busha. Istotnie, zadziwiające jest to, że słuchaczom wystąpień Yesmenów bardzo rzadko udaje się ich zdemaskować. Lecz nawet wtedy nie są w stanie nic zrobić tym „złodziejom tożsamości”. Zresztą na to Yesmeni by się oburzyli – sami mówią, że nie są „złodziejami”, tylko „korektorami tożsamości”. Różnicę tłumaczą na swojej stronie internetowej: „Złodziejstwo tożsamości” jest wtedy, gdy „mali kryminaliści podszywają się pod uczciwych ludzi, chcąc ukraść im pieniądze”, a „korekta” – gdy „uczciwi ludzie podszywają się pod wielkich kryminalistów, by publicznie ich upokorzyć”.
Znacznie ważniejsze jest jednak to, co mówi o nich autorka antyglobalistycznej biblii „No Logo” Naomi Klein. Według niej Yesmeni to naśladowcy Jonathana Swifta i innych ciętych satyryków. Bo znając świat filozofii i literatury, przenoszą dyskusję o globalizmie z poziomu walk ulicznych na poziom starć na poglądy. Yesmeni to powrót dawnej satyry w kolorowym przebraniu, jak przystało na czasy show-biznesu. W historii antyglobalizmu jeszcze żaden rzut koktajlem Mołotowa nie był tak celny jak satyra Ludzi na Tak.
BARTEK CHACIŃSKI Przekrój