Rybki z Ferajny

„Ojciec Chrzestny” powraca po latach. Tym razem w wersji bardzo kolorowej, rybiej, głębinowej, prosto z rafy koralowej. Również dla dzieci, ale przede wszystkim dla dorosłego widza. Don Corleone, przepraszam, to znaczy Don Lino z rekinią szczęką i charakterystyczną płetwą, ustala reguły na rafie koralowej.Właśnie nosi się z zamiarem przekazania rodzinnego, mafijnego interesu synom. Najpierw trzeba jednak będzie zrobić mężczyznę z jednego z nich, Lenny’ego. No bo co to za rekin, który nie poluje, nie jest krwiożerczy, nie zjada innych mieszkańców podwodnego świata i lubi, wstyd powiedzieć, przebierać się w delfinie ciuszki? Zamiast budzić respekt i strach, wywołuje politowanie i śmiech. Na samą myśl o zjedzeniu mięsa zbiera mu się, biednemu, na wymioty. A tata nie jest skłonny zaakceptować inności syna, czarnej owcy w rodzinie, i za wszelką cenę chce go przerobić na swoją modłę.

Ach, ci rodzice, którzy za wszelką cenę chcieliby z nas zrobić swoje lustrzane odbicie. Z tego zawsze wynikają same kłopoty… W końcu Lenny przynosi hańbę rodzinie wypuszczając krewetki koktajlowe z restauracji, zamiast je zjeść… Cóż, wyobraźcie sobie, że jedzenie, które zamierzacie skonsumować, nie dość, że jest żywe, to jeszcze błaga Was o litość… Doskonale go rozumiem.

Oscarowi natomiast (kim jest Oscar, za chwilę) marzy się sława, duże pieniądze i piękne kobiety (z płetwami; nie zapominajmy, gdzie jesteśmy). Tymczasem pracuje w myjni i nic nie wskazuje na to, aby, w najbliższym czasie, coś miało się zmienić…

A na rafie, jak to w każdym większym mieście. Tyle że pod wodą. Mamy więc bolączkę kierowców, głębinowe korki drogowe, sygnały na przejściach dla pieszych, oczywiście odpowiednio: Płyń!, Nie płyń!, kluby, w których można się zabawić drinkując i tańcząc albo podrywając panienki, to znaczy rybki, myjnie wielorybów- pływających billboardów i wyścigi, na których przegrać można ostatnie pieniądze. Co właśnie zrobił Oscar. Na tym jednak nie koniec, pieniądze, które przegrał nie były jego. Wisiał je pewnemu rybie, który ma powiązania ze światkiem mafii. Jak czegoś nie wymyśli, i to szybko, bo rekini goryle są już w drodze, czeka go naprawdę marny koniec…

Dla ratowania skóry wpada na szalony pomysł. Razem z Lennym, swoim nowym przyjacielem (nie pytajcie nawet, jak to się stało, że jego przyjacielem został rekin), wymyślają i przeprowadzają wielką mistyfikację. Dzięki niej cała rafa będzie się bała Oscara, a Lenny będzie mógł uciec przed obowiązkami, które czekałyby go, gdyby przejął rodzinny interes… Jaki to plan, przekonajcie się sami.

Odkąd powstała, rzucająca na kolana, polska wersja dźwiękowa pierwszego „Shreka”, zostawiająca pod względem tekstowym i komicznym oryginał daleko w tyle, mieliśmy okazję docenić znaczenie dobrze zrobionego dubbingu. W wypadku „Rybek z ferajny” (w wersji oryginalnej, „Rekiniej opowieści”) historia się, na szczęście, powtarza. Czarek Pazura, który dokonał prawdziwego arcydzieła podkładając głos pod postać „Wypłosza” w jeszcze innym, doskonale zdubbingowanym filmie rysunkowym, „Epoce lodowcowej” (a, biorąc pod uwagę całe to seplenienie, które tam odstawiał przez ponad półtorej godziny, musiało nie być łatwo!), znowu pokazał klasę. Ten facet jest stworzony do podkładania głosu w filmach rysunkowych! W „Rybkach z ferajny” wcielił się, głosowo, w postać Oscara, małej, tchórzliwej rybki-cwaniaka z niezłą nawijką.

Połączenie „Gdzie jest Nemo?” ze „Shrekiem”. Genialna, przezabawna polska wersja językowa. Ekonomicznie czy gospodarczo jako kraj możemy nie sięgać do pięt i gonić daleko w ogonie resztę świata, ale staliśmy się prawdziwym mocarstwem pod względem udźwiękawiania filmów dla dzieci (i, coraz częściej, nie tylko dla dzieci, a nawet mniej dla dzieci). Ten film najpierw trzeba koniecznie zobaczyć kilka razy na dużym ekranie, a za jakiś czas, kiedy ukaże się na kasetach wideo i DVD, kupić i raz na jakiś czas do niego wracać. Dla poprawienia sobie samopoczucia.

Znajdziecie tu całe mnóstwo odnośników filmowych. Będzie trochę „Szczęk”, trochę „Ojca Chrzestnego”, trochę „Jerry’ego Maguire” i „Myjni samochodowej” („Car wash”). I wielu innych, dobrze znanych szerszej publiczności, filmów.

Krytycy amerykańscy narzekają na średni humor filmowych dowcipów „Shark Tale”, (co nas nie dotyczy), i film średnio im się podoba. Niektórym, podejrzewam, że takim, co to w każdym filmie muszą się czegoś czepnąć, brakuje w nim rewolucyjności. Spodziewają się drugiego „Shreka”, z równie świeżym i oryginalnym pomysłem jak wywrócenie świata baśni do góry nogami, po każdej kolejnej kreskówce. Rzeczywiście po „Shreku” poprzeczka została podniesiona bardzo wysoko. Może „Rybki z ferajny” jej nie uniosły o dalszych kilka centymetrów wyżej, ale na pewno poziomem nie zostają w tyle. Przynajmniej te „polskie”…

Morał (bo bez morału się nie obyło)? Kłamstwo ma naprawdę krótkie nogi, źle się kończy (weźmy przykład takiego Pinokia) i zawsze, prędzej czy później, wychodzi na jaw. I jeszcze jedno. Dobrze jest mieć marzenia, ale pod warunkiem, że nimi nie żyjemy, bo wtedy może nam umknąć coś wspaniałego, co los podstawia nam pod sam nos na srebrnej tacy. A my, nieobecni myślami, nawet tego nie zauważamy…

Daniel Latos
daniell.l@poczta.onet.pl