W modnym ostatnio w Hollywood powiedzeniu, że w dzisiejszych czasach Szekspir byłby najbogatszym scenarzystą świata, nie ma ani cienia przesady. Możemy się o tym przekonać oglądając „Sen nocy letniej” w reżyserii Michaela Hoffmana z doborową obsadą.Ta jedna z najpopularniejszych komedii mistrza, wielowątkowa i pełna magii, lekkości, także egzotyki i zmysłowości, bawi do łez, stwarzając ogromne pole do popisu nie tylko aktorom ale również scenografom, kostiumologom i charakteryzatorom. Najważniejsze zdarzenia rozgrywają się przecież w baśniowym lesie, zamieszkałym przez elfy, którymi rządzi król Oberon (Rupert Everett) i królowa Tytania (Michelle Pfeiffer).
Opowieść rozpoczyna się, gdy Hermia (Anna Friel) przyrzeczona przez ojca Demetriuszowi (Christian Bale), sprzeciwia się narzuconemu z góry małżeństwu. Jej serce należy do Lizandra (Dominic West). Sprawę ma rozstrzygnąć książę Tezeusz (David Strathairn), który właśnie szykuje się do własnego ślubu. Książę przedstawia Hermii dwa wyjścia z sytuacji, jeśli nie poślubi wybranego przez ojca kandydata, może albo stracić życie, albo jego resztę spędzić w klasztorze.
Zrozpaczona dziewczyna obmyśla z ukochanym plan ucieczki. Ale w sekrecie zdradza swoje plany przyjaciółce Helenie (genialna Calista Flockhart), nieszczęśliwie zakochanej w Demetriuszu, z pokorą znoszącej jego okrutną obojętność. Ale wszystko jeszcze bardziej się pogmatwa, gdy do akcji wkroczy Puk (Stanley Tucci), sługa Oberona, który przez pomyłkę podaje napój miłosny Lizandrowi. Od tej pory to Helena stanie się obiektem westchnień aż dwóch mężczyzn. Również Tytania zazna gwałtownej namiętności ( pod wpływem czarów) do śmiertelnika Spodka (Kevin Klein). Komplikacjom, niespodziankom oraz zwrotom akcji nie ma końca, grunt, że zatriumfuje prawdziwe uczucie nie znające przymusu. A przecież wszystko dobre, co się dobrze kończy.
Jednym z najśmieszniejszych fragmentów „Snu nocy letniej” jest odegranie przez prostych rzemieślników tragedii o Piramie i Tyzbe przed księciem i jego dworem. To muzyka dla uszu i uczta dla oka, na samo wspomnienie tej sceny, z trudem będziemy powstrzymywać śmiech. Film ogląda się z niewysłowioną przyjemnością, ale nie wszystkim aktorom dano szansę na pełne zaprezentowanie swoich umiejętności. Tylko trzech wykonawców stworzyło wyraziste postacie. Przykro to stwierdzić, ale najsłabiej wypadła Michelle Pfeiffer jako Tytania, która w tej roli nic nie pokazała. Przyćmił ją Rupert Everett jako uwodzicielski oraz autoironiczny Oberon.
Również Calista Flockhart znana na całym świecie z telewizyjnego serialu „Ally McBeal” tworzy niezapomnianą kreację jako budząca współczucie Helena uganiająca się za mężczyzną, który nią gardzi.
Z kolei Spodek, tkacz, o niespełnionych ambicjach aktorskich, obiekt drwin kolegów w interpretacji Kevina Kleina jest postacią czasem tragiczną, a nie tylko wzbudzającym litość nieudacznikiem. To człowiek, który nie potrafi zrealizować się w codziennym życiu ( nieudane małżeństwo), jedynie marzenia o teatrze pozwalają mu zapomnieć o kłopotach.
Akcję komedii przeniesiono ze starożytnych Aten do dziewiętnastowiecznej Toskanii, by w ten sposób uzasadnić wprowadzenie nowych rekwizytów – bohaterowie jeżdżą na rowerach, elfy bawią się płytami analogowymi – co z kolei zapewnia podkład muzyczny w postaci włoskich arii operowych, kobiety noszą pantalony, i gdzie się tylko da eksponowane są nagie ciała. Nie do końca rozumiem czemu ma służyć urozmaicanie sztuki na siłę, wystarczająco barwnej samej w sobie, ale walka w błocie między Heleną i Hermią, potwierdziła moje przypuszczenia, że dodatkowe atrakcje przeznaczone są dla amerykańskiego widza, który przyzwyczajony jest do filmów akcji, nie zmuszających go do myślenia.
„Sen nocy letniej” przenosi nas do zaczarowanego świata, a w przerwach między kolejnymi wybuchami śmiechu serwuje się nam parę refleksji na temat natury miłości, oraz ludzkiego charakteru.
Jak najbardziej na czasie jest postawa Heleny, która żali się samolubnemu Demetriuszowi, nieczułemu na jej wdzięki. Dziewczyna słusznie zauważa, że swoją postawą urąga on całej płci piękniej – bo to przecież mężczyzna powinien zabiegać o względy kobiety, a nie odwrotnie.
Nie pozostaje nic innego jak westchnąć ciężko: O tempora, O mores!