Witamy w hipermarkecie Wal-Mart! Najlepsze ceny, gigantyczna oferta, sto milionów klientów tygodniowo, zarzynanie konkurencji, wyzysk dostawców, pracownicy jednorazowego użytku. Zapraszamy! Jeśli konsumpcja jest dziś nową religią, to Wal-Mart jest jej największym kościołem.Pracownicy Wal-Marta od świtu przygotowują się do czarowania klientów. Nim otworzą przed nimi podwoje sklepu, odprawiają „taniec wojenny”. Najpierw przy wtórze chórku kasjerek i sprzedawców lider krzykiem literuje nazwę firmy: „W!-A!-L!-M!-A!-R!-T!”. Potem rzuca podwładnym pytanie: – Kto jest numerem jeden? – Kliiiii-eeeent!!! – wyją pracownicy, kręcąc pupami. Nieżyjący od 13 lat założyciel firmy Sam Walton byłby z nich dumny. To on podpatrzył „wojenne tańce” w fabryce piłek tenisowych w Korei Południowej i przywiózł je do USA.
Przy wejściu do każdego ze sklepów klienta wita serdecznie uśmiechnięta dziewczyna. Zanim się zorientujesz, już pchasz podany ci wózek. Pracowników Wal-Marta obowiązuje reguła trzech kroków. Kiedy klient znajdzie się w tej odległości, muszą się przedstawić i grzecznie spytać: „Can I help you?” (W czym mogę pomóc?). Nie jest to tylko zwykła uprzejmość. Wal-Marty to giganty o powierzchni czterech boisk piłkarskich każdy. Łatwo się zgubić.
Jeśli konsumpcja jest dziś nową religią, to Wal-Mart jest jej największym kościołem. Sieć ma już ponad cztery tysiące gigantycznych hipermarketów w dziewięciu krajach świata. Kokietowanie klientów można by uznać za zbędne, bo i bez tego co tydzień sto milionów osób wali do Wal-Martów drzwiami i oknami. W samych Stanach klientów obsługuje milionowa armia pracowników, a łączność między „świątyniami” zapewniają satelity. Sieć komputerowa Wal-Mart ustępuje zasobami pamięci tylko Pentagonowi.
W ubiegłym roku klienci zostawili w kasach Wal-Marta 258 miliardów dolarów, gwarantując firmie największy przychód na świecie. To więcej niż dochód narodowy Szwajcarii. Ale dla najpotężniejszej firmy na ziemi to wciąż za mało. Wal-Mart ma wielki apetyt na tysiące nowych hipermarketów. By przetrwać, musi stale rosnąć. I rośnie.
ZŁAPANI NA KORNISZONY
Decydują ceny. Zwykle co najmniej o 14 procent niższe od konkurencji. Czasami śmiesznie niskie. Wal-Mart ukręcił łeb administracji, ale działa z wojskową precyzją. Dostawcy muszą tłumaczyć się z najdrobniejszych podwyżek, a Wal-Mart wymaga dostaw z dokładnością do 30 sekund. Większość oszczędzonych w ten sposób pieniędzy „oddaje” klientom w postaci niskich cen. Przy gigantycznych obrotach wystarcza mu mniejszy margines zysku. Dlatego też otwiera tysiące kolejnych sklepów.
Jednym z hitów 2003 roku był pięciokilogramowy słoik korniszonów Vlasic. W Stanach kosztował poniżej trzech dolarów. Wal-Mart wymusił tę śmieszną cenę na dostawcy. Zysk na korniszonach był mikroskopijny – cent albo dwa. Mimo to Wal-Mart nie chciał słyszeć o podniesieniu ceny. Zagroził firmie Vlasic wycofaniem zamówień na inne towary. Po kilkunastu miesiącach Vlasic zbankrutował. Ale baniaki ogórków zrobiły swoje: przyciągnęły do Wal-Martów tysiące klientów, którzy złapali inne okazje i – przy okazji – zostawili w sklepach miliardy dolarów.
Mieli w czym wybierać. Na półkach Wal-Marta czeka na klientów 70 tysięcy produktów – od przecenionych pieluch i majtek po elektronikę, broń, meble, baseny, a nawet diamenty. Odtwarzacz DVD za 40 dolarów to w Wal-Marcie żadna sensacja. „Kupuję dużo, sprzedaję tanio i patrzę tylko, jak towar znika” – tę dewizę Sama Waltona skutecznie realizuje dziś jego rodzina.
Spadkobiercy Waltona zajmują szóste miejsce na najnowszej liście miliarderów czasopisma „Forbes”. Majątek każdego z pięciorga członków familii przekracza 20 miliardów dolarów. Mają 39 procent udziałów w sieci. Kiedy w latach 70. Wal-Mart wchodził na giełdę, sto akcji firmy można było kupić za 1650 dolarów. Dziś taki pakiet kosztuje ponad dwa i pół miliona dolarów.
Prócz amerykańskich supermarketów superkorporacja ma kolejne tysiąc sklepów między innymi w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Meksyku. Wal-Mart jest już dwa razy większy od sieci supermarketów Carrefour. Bije na głowę rozmiarami takie molochy jak General Motors i General Electric.
KOKOSY NA FIGACH
Zanim wyruszył na podbój świata, stary Walton zajmował się tradycyjnym handlem. Pod koniec wojny założył za pożyczone pieniądze sieć sklepów kolonialnych w Arkansas, Missouri i Oklahomie. Na genialny pomysł wpadł w 1947 roku. Zauważył chmarę klientów wychodzących z sąsiedniego sklepu z damskimi figami ze sztucznego jedwabiu. Tani towar (30 centów za sztukę) u konkurencji szedł zaskakująco dobrze. Walton poszedł na całość. Pojechał do fabryki majtek w Little Rock i wykupił cały magazyn.
Dopiero kilkanaście lat później, w 1962 roku, otworzył pierwszy sklep z tanimi towarami. Stanął w 20-tysięcznym miasteczku Bentonville, obecnie siedzibie korporacji. Odtąd sukces gonił sukces. Sieć Wal-Mart oplotła Południe, Środkowy Wschód, Kalifornię i Wschodnie Wybrzeże. Setki gigantycznych sklepów budziły zazdrość i strach konkurencji.
Ale Walton pracował niestrudzenie. Rodzinne wakacje zmieniał w serię wizytacji nowych sklepów. Latał samolotami i notował na mapach miejsca na nowe hipermarkety. Zrozumiał, że w poszukiwaniu „taniochy” ludzie będą gotowi pokonać nawet kilkadziesiąt kilometrów, więc od początku zwracał uwagę na lokalizacje z dobrym dojazdem. Wal-Mart jako pierwszy zaprzągł do pracy w handlu i księgowości komputery. Walton docenił rewolucyjną innowację kodów kreskowych.
SZARY PAPIER I WYZYSK
Nici gigantycznej pajęczyny Wal-Marta zbiegają się na przedmieściach Bentonville. Największa firma świata zadowoliła się niepozornym, obskurnym biurowcem. Wielkie oszczędzanie zaczyna się od samej góry: szary papier w toaletach, zdekompletowane fotele w spartańskich salach konferencyjnych i menedżerowie jeżdżący VW Beetle zamiast mercedesami. Na korytarzach fotografie założyciela firmy Sama Waltona. Obok ulubione złote myśli prezesa. Dużo o szacunku dla jednostki i pracowników.
Pierwszym sekretem niskich cen jest trzymanie na smyczy dostawców. Wal-Mart dyktuje ceny, żąda obniżania jakości, domaga się produkcji według własnej specyfikacji. – Jeśli nie, sprowadzimy towar z Chin – mówią ludzie Waltona. Boją się ich najpotężniejsze firmy. Banicja z półek sklepowych Wal-Marta to wyrok śmierci.
Ale jest też druga, pilniej strzeżona, tajemnica sukcesu. Średnia płaca szeregowych pracowników Wal-Marta jest jak na Amerykę nędzna, przeciętnie o jedną trzecią niższa niż u konkurencji. Rodziny pracowników Wal-Marta żyją często poniżej federalnego minimum socjalnego. Związki zawodowe są w Wal-Marcie zakazane, a za ich zakładanie wylatuje się z pracy. W 2000 roku związek założyli rzeźnicy z Wal-Marta w Teksasie. Istniał dwa tygodnie. „Zupełnie przypadkowo” centrala zlikwidowała wszystkie punkty krojenia mięsa.
Wśród mniej szczytnych wynalazków Waltona jest pojęcie „pracownika jednorazowego użytku” – w wielu hipermarketach raz na rok zmienia się niemal cały personel. Wielu zwolnionych szuka sprawiedliwości w sądach. Zarzucają molochowi jaskrawą dyskryminację kobiet i zmuszanie do darmowych nadgodzin.
PRACA UCIEKA DO CHIN
Wal-Mart uchodzi za najbardziej patriotyczną firmę USA. W latach 80. Walton prowadził wielką kampanię pod hasłem: „Kupuj amerykańskie towary”. Do dziś w jego sklepach roi się od flag. W 1992 roku, dwa miesiące po swojej śmierci, Walton przemówił zza grobu na dorocznej konwencji Wal-Marta. Na jego prośbę akcjonariusze odśpiewali hymn „God Bless America”.
Ale patriotyzm wielkiego biznesu kończy się w pokoju głównego księgowego. Niskie ceny to zasługa importu z Ameryki Łacińskiej, Azji, a przede wszystkim z Chin. Według niezależnych studiów tylko 17 procent towarów sprzedawanych w Wal-Martach rzeczywiście pochodzi z USA.
W 2001 roku Wal-Mart przeniósł swoją centralę zakupów do Pekinu. Jedną z amerykańskich firm zarżniętych przez tanią chińską konkurencję był producent tekstyliów Carolina Mills. Były prezes Steve Dobbins nie ukrywa rozgoryczenia. Od 2000 roku zwolnił 1400 z 2600 pracowników. – Ludzie mówią o Wal-Marcie: „Przecież to nic złego, że możemy kupować tanio” – mówił Dobbins w wywiadzie dla magazynu „FastCompany”. – Oczywiście, inflacja jest mniejsza i wszyscy lubimy przeceny. Kiedy jednak ludzie są bez pracy, nie mogą już kupić nic! A my do tego właśnie zmierzamy. Powoli wykupujemy własne miejsca pracy – ostrzega Dobbins.
Tylko w 2002 roku Amerykanie oszczędzili dzięki Wal-Martowi od 20 do 100 miliardów dolarów, ale jednocześnie firma jest obwiniana o zaniżanie płac w całym sektorze handlu w USA – pisał „BusinessWeek”. Eksport bezrobocia do innych supermarketów i firm dostawców określa się dziś „efektem Wal-Marta”.
NIE CHCEMY WAS
Wal-Mart budzi opór w wielu stanach na północy USA, a także w Kalifornii. Kilkanaście dni temu korporacja Waltonów poniosła tam sromotną klęskę. W Inglewood na kolorowych przedmieściach Los Angeles nie powstanie nowy Wal-Mart. Choć stratedzy z Bentonville wyłożyli na kampanię okrągły milion dolarów, przegrali w lokalnym referendum.
Wynik stawia pod znakiem zapytania plany budowy w Kalifornii 40 nowych hipermarketów. Przeciwko korporacji agitował słynny lewicowy kaznodzieja Jesse Jackson, a w „Los Angeles Times” ukazała się nagrodzona potem Pulitzerem seria artykułów o sieci. Autorzy pisali o nędznych płacach, zakazie działalności związkowej i podejrzanych dostawcach z Azji.
Wal-Mart twierdzi, że nigdy świadomie nie sprowadza towarów produkowanych przez więźniów i półniewolników. – Zawsze będą tacy, którzy łamią prawo. Istotą jest chciwość małej grupy ludzi – mówi szef firmy Lee Scott. Kiedy jednak w 1992 roku dziennikarz pokazał jego poprzednikowi fotografię 14-letniej dziewczynki z Bangladeszu pracującej ponad siły w fabryce związanej z Wal-Martem, menedżer cynicznie odparował: – Pańska i moja definicja dziecka mogą się różnić.
GDZIE SPOJRZYSZ, TAM WAL-MART
Ekonomiści twierdzą, że każdy nowy Wal-Mart doprowadza do zamknięcia dwóch dużych lokalnych sklepów. Tylko w USA korporacja chce w ciągu najbliższych pięciu lat otworzyć tysiąc nowych hal. Amerykanie żartują już, że pierwszym obrazem przesłanym z Marsa przez sondy NASA była fasada Wal-Marta. Kilkanaście dni temu na kalifornijskim Uniwersytecie Santa Barbara odbyła się konferencja poświęcona kontrowersjom wokół firmy. Rzecznik Wal-Marta się nie pojawił.
Socjologowie biją na alarm. Ludzie jeżdżą na zakupy coraz dalej. Lokalne społeczności tracą miejsca spotkań. Ginie różnorodność. Ale to nie wszystko. Wal-Mart czuje się już na tyle silny, że cenzuruje okładki sprzedawanych przez siebie kolorowych czasopism. Zasłania te, które nie pasują do konserwatywnej mentalności amerykańskiej prowincji. Z opiniami ludzi z Bentonville liczy się Hollywood, Disney i wielkie wytwórnie płytowe.
„Wal-Mart to kwintesencja tego, co dobre i złe w kapitalizmie” – zauważył trafnie w wywiadzie dla „New York Timesa” ekonomista z firmy PricewaterhouseCoopers. Zwolennicy darwinowskiej walki o byt mówią, że wielki drapieżnik wymusza większą wydajność u mniejszych. Zapytany na niedawnej konwencji przemysłowców, czy chce zawojować świat, szef Lee Scott odparł spokojnie: – Nie, nie sądzę. Chcemy tylko rosnąć.
Dziś ekonomiści martwią się nie tylko konsekwencjami rozwoju Wal-Marta. Zaczynają też snuć dramatyczne wizje kryzysu największej firmy świata. Czy jeśli imperium Waltonów dostanie czkawki, amerykańska gospodarka dostanie zawału?
notatka: MAREK RYBARCZYK – Przekrój.pl