„Van Helsing” – pomysł zgrupowania w jednym filmie znanych bohaterów XIX-wiecznej literatury popularnej nie jest w historii kina ideą nową. Najlepiej nadaje się, rzecz jasna, na komedię, a mówiąc dokładniej – na parodię lub pastisz filmowego horroru.Stephena Sommersa, twórcę drugorzędnego hollywoodzkiego kina rozrywkowego („Mumia” i „Powrót Mumii”) najwyraźniej jednak nie było stać na tego rodzaju wyrafinowane zabawy literacko-filmowe. Postanowił więc wmontować sławne potwory w fabułę typowego przygodowego kina akcji. W konsekwencji jego „Van Helsing” jest przeszło dwugodzinną sekwencją różnego rodzaju brutalnych pojedynków, ucieczek, pogoni, fruwania, spadania z dużych wysokości, pożarów i wybuchów rozgrywających się bez żadnych reguł w myśl zasady „wszystko (co wpadnie do głowy) wolno”. A głównymi twórcami filmu są nie tyle reżyser, scenarzysta i aktorzy, co specjaliści od efektów i graficy komputerowi, oraz scenograf i projektantka kostiumów. Ostateczny efekt jest jednak nadzwyczajny, ponieważ przeładowanie efektami prowadzi do tego, iż na filmie nie można się nudzić. Trzyma w napięciu cały czas (czasami aż za długo) i nie daje chwili wytchnienia. Polecam go zatem nie tylko fanatycznym miłośnikom horrorów ale wszystkim, którzy chcą przeżyć dreszczyk emocji.