Fender Stratocaster, jedna z najsłynniejszych gitar elektrycznych świata, ma już pół wieku. Prestiżowy brytyjski magazyn „What Guitar” okrzyknął Strata gitarą wszechczasów. Fender Stratocaster jest dla gitarzysty tym, czym dla skrzypka jest Stradivarius, a dla herszta mafii Mercedes klasy S.Oryginalny Stratocaster z lat pięćdziesiątych czy pierwszej połowy lat sześćdziesiątych to kosztowna zabawka – zwłaszcza, jeśli należał do legendy rocka.
Gitarę, którą George Harrison podarował kiedyś zmarłemu niedawno nestorowi angielskiej komedii Spike’owi Milliganowi, sprzedano na aukcji w londyńskiej Hard Rock Cafe za prawie 30 tysięcy dolarów.
Ale to nic w porównaniu ze Stratocasterem, który posłużył Ericowi Claptonowi do nagrania „Layli”. To cacko poszło na aukcji za prawie pół miliona.
Co sprawia, że Stratocaster cieszy się taką renomą i takim uwielbieniem? Wyznawcy elektrycznej gitary mówią, że każdy, kto bierze do ręki słynnego Strata, ma natychmiast niemal metafizyczne uczucie, że to jest to.
Kształt i wyczucie tego instrumentu są po prostu idealne. Ale najbardziej liczy się oczywiście dźwięk. Z żadnej innej elektrycznej gitary nie da się wydobyć takiego bogactwa tonów, jak ze Stratocastera, nie da się tak podciągnąć strun, czy bawić niuansami artykulacyjnymi.
Znawcy tematu podkreślają też „ludzki” element tego instrumentu – to, jak fantastycznie wyraża on osobiste cechy grającego na nim muzyka, jak pozwala przekazać jego własny styl.
Chyba nigdzie nie słychać tego lepiej, niż w niepowtarzalnych nagraniach Jimmiego Hendrixa. Choć – co ciekawe – instrumentu, na którym grał Hendrix, nie udało się w Londynie sprzedać na aukcji. Liczono, że jego Sunburst Fender Stratocaster z roku 1965 roku pójdzie za 150 tysięcy funtów, ale tym razem jakoś nie było chętnych.
W ocenie brytyjskiego magazynu ”What Guitar”, Fender Stratocaster – dzieło Leo Fendera – uznany został właśnie za najlepszą gitarę elektryczną ”wszechczasów”. W pobitym polu zostawił inne legendarne instrumenty: Gibsona Les Paul czy jego kuzyna – Telecastera.