Magia… To chyba słowo najlepiej oddające istotę „Amelii”. Bo film jest magiczny, pod każdym względem. Podobne komplementy można mnożyć. Jednak trudno dobrać odpowiednie słowa, by nie popadając w niepotrzebny patos, czy banał oddać ulotnego ducha tej ekranowej opowieści, a szkoda by było go spłoszyć. Rzadko przecież pojawiają się tak zjawiskowe obrazy- urokliwe, melancholijne, szalone, nostalgiczne, kameralne i ciepłe, słonecznie ciepłe zarazem.„Amelię” zawdzięczamy Jean Pierre Jeunet’owi. Miłośnicy kina znają dobrze to nazwisko. Chociażby z czwartej odsłony „Obcego”, czy też „Delicatessen”
oraz „Miasta zaginionych dzieci”. Film francuskiego twórcy może trochę zaskoczyć, bo próżno szukać w nim ponurej i szalenie mrocznej atmosfery poprzednich obrazów. Wręcz przeciwnie, kolejne kadry skąpane są w miękkim, złocistym świetle, a optymizm, który bije z ekranu, działa na widza jak herbata z miodem. To po prostu baśń, baśń o czarodziejce Amelii.
Jeunet, niczym Kieślowski, wielką wagę nadaje przypadkowi. Przypadkowi, a może przeznaczeniu… Poza tym gdybym miała znaleźć jeszcze jakieś prawzory Amelki, szukałabym ich w magicznym realizmie Marqueza i Cortazara. Reżyser kocha swoich bohaterów. Portretuje ich z ciepłym uśmiechem takich, jakimi są, z wszystkimi słabościami i śmiesznostkami. Poznajemy
mężczyznę, który kiedyś zbierał ludzki śmiech, a teraz kolekcjonuje zdjęcia z automatów- te nieudane, podarte i wyrzucone. Jeunet przy tym zachowuje wielki szacunek dla dziwaków i dziwactw, z przymrużeniem oka mówiąc, tak naprawdę wszyscy tacy jesteśmy. Prowadzi nas przez baśniowy, zalany światłem Paryż, taki jak z impresjonistycznego płótna. Paryż – senne marzenie, bez korków, brudnych ulic, smutnych murów. Tutaj nawet przelatująca mucha jest ważna, tak jak istotny jest każdy drobiazg, bo nawet rzecz z pozoru błaha, jak świetlny refleks, czy kształt warzywa, potrafi zachwycić. Bardzo precyzyjna jest konstrukcja filmu. Żadne słowo nie pada niepotrzebnie, każde ujęcie ma swój cel. Trudno od razu wyłapać wszystkie szczegóły, poczuć aromat każdej z przypraw, jakimi reżyser wzbogacił smak swojego filmu.
Mimo, że oglądałam ten film dosyć dawno to chętnie jeszcze do niego wrócę. Szkoda, że więcej takich perełek nie gości na naszych ekranach.