Roczna klempa, czyli samica łosia, przechadzała się niemal przez całą Wielką Sobotę po Kielcach. Zwierzę biegało po polach przy ulicy Domaszowskiej, zajrzało też do samego centrum – w okolice ulicy Warszawskiej. Najdłużej, bo od przedpołudnia pilnował zwierzęcia Michał Malarski, komendant wojewódzki Państwowej Straży Łowieckiej.– Cały dzień zachodziłem mu drogę, usiłowałem różnymi sposobami zmusić do zmiany kierunku – opowiadał w sobotnie popołudnie.
Łoś wędrował po polach przy ulicy Domaszowskiej. Pogryzał pędy i oziminę. Okoliczni mieszkańcy i ich goście wychodzili na drogę i przyglądali się. – Chce przejść na drugą stronę Kielc, bo idzie prawdopodobnie w okolice miejscowości Węgle. Tam teren jest podmokły, taki jak łosie lubią – tłumaczył uczestniczący w akcji Mirosław Papierz, leśniczy z Serbinowa.
Zanim uśnie, pobiega
Po południu, kiedy jasne było, że łosia nijak nie nakłoni się do zmiany kierunku, zrodził się plan uśpienia go specjalnym zastrzykiem i wywiezienia – nim się obudzi – poza miasto. O pomoc w uśpieniu i przewiezieniu łosia komendant Malarski zwrócił się do powiatowego lekarza weterynarii. – Okazało się, że nie ma on odpowiednich środków. Zastrzyki są przechowywane w Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt w Dyminach. Stamtąd też powiatowy lekarz musi pożyczyć strzelbę – opowiada Malarski.
Z klempą w ustronnym miejscu
Około godziny 17 łoś zajadał młode pędy wierzby, a kilkadziesiąt metrów dalej, na ulicy Domaszowskiej poproszony o pomoc w akcji Zbigniew Cisak z gospodarstwa agroturystycznego w Konterwersie ściągnął z przyczepki auta czterokołowy motocykl. Czekaliśmy na lekarza i należącego do schroniska „żuka”, którym łoś miał być wywieziony z miasta.
Mniej więcej po godzinie na miejsce przybył uzbrojony lekarz. – Zostawiłem nabój w wozie albo wypadł mi z dziurawej reklamówki – oświadczył niedoszły strzelec. Zbigniew Cisak śledzący poczynania łosia z czterokołowca zaalarmował, że zwierzę dotarło tuż za gmachy Akademii Świętokrzyskiej i wieżowiec „Exbudu”.
Nic z tego nie będzie
Łoś leżał w tarninie. Z lornetką wybrał się ku niemu lekarz weterynarii. – Wystraszy go i drugi raz nie uda się już tak blisko podejść. Zostało mu do zwierzęcia jakieś 15 metrów – denerwował się leśniczy z Serbinowa. Tak też się stało. Łoś uciekł do gęstego, nieogrodzonego sadu. Lekarz przygotował strzelbę i zszedł za zwierzęciem w dół zbocza. I to podejście zdało się na nic.
– Broń nie wypaliła. Nic z tego strzelania nie będzie – oświadczył lekarz i tuż przed godziną 19 odjechał. Pozostali uczestnicy akcji podjęli decyzję, że nim zrobi się ciemno trzeba spróbować jeszcze przepędzić łosia przez ruchliwą trasę na Warszawę. Straż Miejska mogłaby na chwilę zablokować na niej ruch. I to się nie udało. Łoś biegiem – a na krótkich dystansach, w trudnym dla samochodów terenie pędził około 40 kilometrów na godzinę – skierował się na pobliskie, największe w Europie, ogródki działkowe. Była godzina 19.20
Koniec akcji.
– Dajmy mu spokój. Odpocznie, a potem sam sobie poradzi – skwitował leśniczy z Serbinowa. Tak to po kilku godzinach wspólnego biegania po polach ludzie wrócili do miasta, a łoś poszedł swoją drogą…
minosEcho Dnia