Spadkobiercy

Polacy próbujący swoich sił w Hollywood muszą już na starcie myśleć o przybraniu odpowiednich pseudonimów, aby były łatwe do wymówienia przez Amerykanów. Nikt się nie troszczy o to, że nam może być trudno wymówić nazwiska takich piękności jak Gwyneth Paltrow czy Keira Knightley. Albo Shailene Woodley, gwiazdy ubiegłorocznej produkcji w reżyserii Alexandra Peyne’a „Spadkobiercy”.Może jest tak, że po prostu łykam wszystko co sprzedaje George Clooney, aktor o twarzy wiecznie młodego Presleya i prezencji zasadniczo zarezerwowanej dla amerykańskiego prezydenta. Na pewno jest prawdą, że do kina może mnie przyciągnąć tylko film, w którym się spodziewam zobaczyć ciekawe efekty specjalne lub piękne zdjęcia. W „Spadkobiercach” krajobrazy Hawajów zachwycają niezwykłą urodą, jest to niewątpliwie wielkim atutem. Poza tym jednak film ten jest o czymś – co nie do końca umiem zdefiniować. I nie jest to z pewnością, choć tak twierdzą niektórzy recenzenci, problem ojcowskiej opieki nad dorastającymi córkami.

Znany z zaangażowania w działalność społeczną, Clooney – tym razem jako odtwórca głównej roli Matta Kinga, prawnika zarządzającego rodzinnym majątkiem będącym częścią archipelagu tworzącego „Aloha State” („Stan Miłości”) – zmaga się wspólnie ze scenarzystą i reżyserem w walce z bliżej nieokreślonym przeciwnikiem o zachowanie naturalnego piękna wyspy na Oceanie Spokojnym. Sprawa wydaje się przesądzona; ziemie mają się dostać w ręce przedsiębiorców, zamierzających przekształcić je w sieć kompleksów hotelowo-handlowych.

Sprawy tak ważne dla mniejszości narodowych w USA nie mogą oczywiście być równie zajmujące dla widzów z kraju położonego w środku Europy. Przemawiają do nas jednak – motywy kierujące Mattem przy podejmowaniu decyzji. Poznajemy je oglądając film, choć pozostają zagadką nawet dla członków rodziny Kinga, którzy są współwłaścicielami majątku. Bohater zresztą zdaje się nie przyznawać do swoich słabości nawet sam przed sobą; szlachetny, zrównoważony, rozsądny – przecież takie uczucia jak zazdrość czy chęć zemsty z zasady są mu obce, jak mógłby się im poddać?

Czy „Spadkobiercy” jako całość nie zasługują na Oscara? Taki werdykt wydała Amerykańska Akademia Filmowa. Urzekające krajobrazy Hawajów i piękne oczy Shailene Woodley, ani też znakomite odegranie przez nią oraz Georga Clooney’a skomplikowanych charakterów postaci postawionych w dramatycznej i doprawdy trudnej sytuacji, nie zdołały skłonić jury do uznania wyjątkowej wartości tego obrazu (choć nagrodzony został za adaptowany scenariusz…). Skłaniają jednak widza do zastanowienia nad własnym spojrzeniem na problemy, z jakimi muszą się zmierzyć bohaterowie, pozostawiając go jednocześnie w pogodnym nastroju.

Edyta Mróz