Handel jest zapewne zjawiskiem tak starym, jak ząb przedtrzonowy mastodonta w kieleckim muzeum. Początkowo – z grubsza rzecz biorąc – polegał on na wymianie owoców ciężkiej pracy bartnika czy myśliwego na inne atrakcyjne dla nich towary. I tak do czasu aż duszami i umysłami naszych przodków „zawładnął” pieniądz.Jak powszechnie wiadomo, Kielce były miastem biskupim, jednak w oparciu o prawo magdeburskie nadzór nad handlem sprawowali wójt i rada miejska. Aby usprawnić pracę mieszkańcom Kielc: „u drzwi ratusza wisiał przykuty żelazny łokieć, w sieni znajdowały się wzorce różnych miar sypanych i wapna. Strzegł tego urzędnik »ważnik« i pobierał odpowiednie opłaty.”
Najpowszechniejszą dawniej formą handlu były targi oraz jarmarki. W Kielcach dniem targowym był wtorek, a po powstaniu listopadowym także piątek. Do miasta ściągały wówczas tysiące przybyszów z okolic, by kupić lub sprzedać co kto miał i mógł. Początkowo targi odbywały się w Rynku, jednak z czasem „zainteresowani” przestali się tam mieścić. Władze podjęły wówczas decyzję o przeniesieniu targu zwierząt – co dziś wydaje się oczywiste – poza centrum miasta. Bydłem handlowano więc przy ul. Krakowskiej, tuż przed gmachem seminarium, a końmi przy ul. Domaszowskiej, trzodą na Przedmieściu Bożęckim. Następnie wydzielono kolejne targowisko – przy pl. Panny Marii, tuż przy katedrze – tam z kolei można było kupić owoce, warzywa, nabiał i wyroby garncarskie. W Rynku pozostała sprzedaż mąki, mięsa, ubrań i tzw. towarów łokciowych.
W 1871 r. rozpoczęto budowę nowoczesnych jak na tamte czasy hal targowych, przy dzisiejszym pl. Wolności. Był to budynek jednopiętrowy z kilkudziesięcioma pomieszczeniami przewidzianymi na jatki, piekarnie i wszelkiego typu sklepiki.
Jeszcze przed wybuchem I wojny światowej Kielce, jako jedno z ostatnich miast w Królestwie Polskim, otrzymały przywilej organizowania jarmarków. Odbywały się one dwa razy do roku: 15 III i 15 IX.
Wspominając targi i jarmarki, nie sposób pominąć temat rogatek. Wielu mieszkańców Kielc, i to nie tylko tych starszych, do dziś używa nazwy „krakowska rogatka”. Czym więc jest wspomniana rogatka? W tej chwili śladem historii pozostałym w nazwie, dawniej było to jednak miejsce na granicy miasta, gdzie szumnie mówiąc, rezydował przedstawiciel miejskich władz skarbowych, czyli rogatkowy, niekiedy nazywany szyldwachem. Rogatka składała się z tzw. celbudy, czyli budki dla wspomnianego rogatkowego, szlabanu oraz słupa z tablicą taryfową, tj. podatkową. Pobierano tam różnie nazywane opłaty np.: rogatkowe, kopytkowe czy brukowe. Do najbardziej znanych rogatek należały te przy ul. Krakowskiej, Leonarda czy Bodzentyńskiej. Miasto bardzo długo broniło się przed utratą dochodów z tego tytułu, jednak ostatecznie rogatki zlikwidowano 1 VIII 1936 r. Być może miał na to wpływ fakt, że dwa lata wcześniej jeden z rogatkowych (którzy byli zaopatrzeni w broń) postrzelił śmiertelnie, nieumyślnie oczywiście, kielecką nauczycielkę.
Szczególny rozwój handlu w Kielcach przypadł na okres po powstaniu styczniowym. Wówczas to zniesiono w mieście przywilej de non tolerandis Judaeis, a Żydzi otrzymali prawo osiedlania się w Kielcach. I zdominowali handel. Pierwszy sklep żydowski, zwany składem szkła, porcelany i lamp naftowych, założył w Rynkun Nochim Cwejgiel. Przełom XIX i XX w. to okres, kiedy jak pisze w jednej ze swoich książek Zbigniew Moskwa: „handel był barwny, usługi też. Na podwórkach słychać było nieustannie oferty: Stary zielaz, szmaty kupuję! Skupowano nie tylko butelki, ale i stłuczkę szklaną. Aż dziw, że to się kiedyś opłacało. (…) Ostrzono noże i brzytwy, a na życzenie też drwa rąbano…”. Był to czas znanych sklepikarzy, słynnych składów i magazynów mody, jak nazywano sklepy z ubraniami. W dobrym tonie było zaopatrywać się w prasę i książki u Moryca vel Michała Goldhaara, który już wówczas zachęcał klientelę i obiecywał, że „kupującym na raz za 15 rb. udziela się stosowny rabat”. Słodycze wypadało kupić w cukierni Smoleńskiego, skąd po zapakowaniu w ozdobny papier tzw. umyślny odnosił je do domu klienta. Z kolei tzw. bywanie u „panny Janiny” (Janina Olendzka) było od 1912 r. aż do wybuchu II wojny światowej towarzyskim obowiązkiem. W jej sklepie w Hotelu Polskim można było zaopatrzyć się w czekolady Wedla lub ciasta sprowadzane aż ze Lwowa.
Ciekawym zjawiskiem w historii handlu były sklepy spółdzielcze, pierwsze zakładano w Kielcach w latach 70. XIX w. (np. Bazar Ludowy). W 1908 r. powstał Związek Spółdzielców Spożywczych „Społem”, który posiadał w Kielcach sieć sklepów. Klientem mógł być każdy, jednak członkowie spółdzielni mieli specjalne książeczki, na podstawie których udzielano im rabatów. Ponadto mieli także udziały w dochodach spółdzielni.
Okres II wojny światowej to rozkwit czarnego rynku, czas kupowania na „tandecie” oraz reglamentowania żywności. Kartki żywnościowe pojawiły się także w okresie PRL-u, początkowo na cukier, później na mąkę, mięso, słodycze czy alkohol. Ostatecznie zlikwidował je rząd Mieczysława Rakowskiego w VIII 1989 r. PRL to także zjawisko handlowe o nazwie PEWEX. Dla tych, którzy chcą poczytać o czasach, kiedy sprzedawano „odrobinę Zachodu”, w postaci pierwszych modeli Barbie czy klocków Lego, polecam „Chłopaków w sofixach” Jakuba Porady. Przypomnę tylko, że wówczas wszystkie kielczanki, wielbicielki mody, z wypiekami na twarzy odwiedzały sklep „Mody Polskiej” przy ul. Sienkiewicza (dziś mieści się tu cukiernia Bliklego).
A jak handel wygląda dziś? Co się zmieniło?
Nadal mamy w Kielcach targi, chociażby ten przy ulicy Seminaryjskiej (gdzie kiedyś znana kielecka rodzina Siekluckich wydobywała glinę do swojej cegielni) – do tej pory najbardziej oblegany we wtorki i piątki. Jest też giełda rolna przy ulicy Domaszowskiej. W Rynku jak dawniej swoje miejsce – już odnowione – mają kwiaciarki.
Ciągle popularne są zakupy na „Sienkiewce”, choć trudno orzec, jak długo wytrzyma ona konkurencję z nowym zjawiskiem handlowym – supermarketami i galeriami handlowymi. Te w ostatnich latach wyrastają w Kielcach jak grzyby po deszczu.
Warto jeszcze wspomnieć o Targach Kielce, w których prezentowanych jest kilkadziesiąt ekspozycji branżowych rocznie. Kiedyś kieleccy producenci i sprzedawcy jeździli na tzw. wystawy do Warszawy, Moskwy czy Paryża, dziś to do Kielc ściągają przedstawiciele świata biznesu.
No i koniecznie pamiętać trzeba o sklepach internetowych. Niejeden kielczanin prowadzi swoją działalność w sieci. Ale czy aż tak wiele się zmieniło? Do transakcji nadal potrzeba kupującego i sprzedającego, tylko okoliczności wydają się być nieco nowocześniejsze: kiedyś „Gazeta Kielecka” informowała po ile korzec pszenicy, a po ile kwarta masła, a dziś w skrzynce znajdujemy „gazetkę” z superpromocją Reala czy Tesco.
Weronika Mojecka