Fabuła filmu jest dość oryginalna, oryginalny jest też film, choć pomysł oryginalny nie jest na pewno – podobnych motywów możemy doszukać się już w filmie „Diabelskie nasienie” z 1977 roku (źródeł pewnie można by szukać wcześniej, jednakże musiałbym być własnym dziadkiem), ale po kolei.Teraźniejszość, wielka korporacja pracuje nad nowymi źródłami dochodów, w laboratoriach (takich całkiem zwyczajnych, nie super tajnych jak można by się spodziewać) trwają prace nad szukaniem lekarstw na dręczące ludzkość choroby genetyczne. Para naukowców uparcie majstruje w genach próbując doprowadzić do zapłodnienia komórki jednego zwierzęcia komórką innego.
Po setkach prób w końcu następuje przełom, przypadkiem udaje im się opracować skuteczny sposób. Wynikiem eksperymentu jest całkiem nowy gatunek ślimaka posiadającego bardzo interesujące (chyba tylko z biomedycznego punktu widzenia) właściwości.
Naukowiec płci męskiej jest usatysfakcjonowany, ale jego ambitna partnerka nie zamierza spoczywać na laurach. Postanawia posunąć się o krok dalej – zrobić to samo, co poprzednio, ale tym razem użyć ludzkiej cząstki. Znów się udaje. Początkowo ukrywa swoje dzieło przed partnerem, ale blisko rozwiązania (tytułowa istota dojrzewa w czymś na kształt sztucznej macicy w zdecydowanie przyspieszonym tempie) prawda wychodzi na jaw. Rozsądny mężczyzna chce zakończyć „eksperyment” kiedy jeszcze jest czas, ale daje się zwieźć na pokuszenie kobiecie (tak, czepiam się tej nieszczęsnej kobiety, ale wydaje mi się, że reżyser kładł na to szczególny nacisk, a może to tylko ja?) „zobaczmy co z tego będzie”.
I tak rodzi się „coś”. Ni to ślimak, ni to pies, ni to kijanka. Jednak z biegiem czasu zaczyna wyglądać jak człowiek… no przynajmniej humanoid. Wyrastają mu rączki, przyjmuje pionową pozycję ciała, wreszcie formuje się twarz. Para naukowców trzyma swój twór w tajemnicy, biernie przygląda się rozwojowi istoty, aż ich najbliższy współpracownik odkrywa, czym zajmują się jego przełożeni.
Ci wywożą stworka poza laboratorium do wiejskiej posiadłości należącej do pani doktor, gdzie istota rozwija się dalej. Dostaje imię i wreszcie zaczyna rozrabiać. Eksperyment ze ślimakami kończy się katastrofą, naukowcy o mały włos nie tracą pracy. Stosunki między panią doktor a Dren, bo tak nazwana zostaje istota, ulegają delikatnie mówiąc ochłodzeniu, jednocześnie ociepleniu ulegają stosunki (dosłownie!) łączące Dren z panem doktorem.
Na Sali kinowej rozlega się pomruk zniesmaczenia. Widzowie głośno spekulują, czy ze ślimakami robił to samo…
Potem jest już z górki. Dren przechodzi ostatnią metamorfozę zmieniając się w… Nie, nie mogę tego napisać, to zbyt chore.
Długo zastanawiałem się, co napisać o tym filmie. Pozostawił we mnie coś na kształt niestrawności, chociaż nie powiem oglądałem go z zaciekawieniem. Całkowicie oderwał mnie od rzeczywistości.
Bardzo pozytywnie wypada gra francuskich i kanadyjskich aktorów, jakiś powiew świeżości w zamerykanizowanym świecie srebrnego ekranu.
Film czerpie z wielu źródeł. Znajdziemy tu trochę wspomnianego wcześniej „Diabelskiego nasienia”, trochę „Obcego” czy wreszcie, esencji – „Gatunku”.
Po głębszym zastanowieniu polecam. Można się pośmiać, można się przestraszyć, można podumać nad głębszym sensem, który jednak w filmie „Istota” jest.
Paweł Bartnik