Zespół Myslovitz powstał w 1992 roku i od tego czasu systematyczne zdobywa wiernych fanów – z Jackiem „Jacą” Kuderskim, kompozytorem takich hitów jak „Scenariusz dla moich sąsiadów”, „Dla ciebie”, „Długość dźwięku samotności” i „Sprzedawcy marzeń” rozmawia Magda Kołodziej.Niedawno wróciliście po rocznej przerwie. To chyba była ciężka próba dla zespołu. Podobno Rojek postawił Was przed faktem dokonanym.
„Jaca”: Artur powiedział nam o planowanej przerwie rok wcześniej i do takiej przerwy doszło właśnie po roku. Nie była to sytuacja demokratyczna, pierwszy raz demokracja w zespole uległa – nie tylko została podważona, ale uległa. No i z tego względu pewne inne rzeczy też upadły. Ale myślę, że to nie ma znaczenia w stosunku do tego, co mamy jeszcze dalej zrobić. Wiadomo, że personalnie będą niesmaki, delikatne bądź większe, ale nie zaważy to na tym, co robimy. Mówię o tym, bo mamy dość fajny klimat w zespole. Nawet fajnie nam się rozmawia, nikt nikomu nic nie narzuca. Jest przestrzeń i to jest ważne. Poza tym przerwa dała nam dzieci – dwie dziewczynki i chłopca.
No właśnie, nazywacie Myslovitz firmą, z której żyje kilka rodzin. To chyba duże obciążenie dla muzyków mówić o tym wprost… Pewnie trudniej byłoby Wam odejść z zespołu przez taką odpowiedzialność?
„Jaca”: Myślę, że tak. Ciężej byłoby żyć nawet bez tej warstwy emocjonalnej. Już nie chodzi tylko o pieniądze i granie koncertów, chociaż to też jest ważne. To nie jest to, bo ludzi rozrywa do robienia muzyki i ludzie chcą robić muzykę. Przed nami jeszcze długi czas. Dopóki jest dobrze i dopóki wszyscy chcą grać (i to nie pod przymusem), to nie ma co kombinować. Wiadomo, że każdego ciągnie w innym kierunku. Mnie akurat nie, bo ja chcę grać z zespołem, bo moje piosenki lepiej „sprzedam” w Myslovitz, niż robiąc je na solową płytę i zaczynając wszystko od nowa.
A kogo ciągnie?
„Jaca”: No pewnych ludzi ciągnie do innych rzeczy… Artur robi OFF-Festival, Przemek jako alternatywę obrał No! No! No! z Wojtkiem. Wiadomo, że pewni ludzie podejmują się innych rzeczy pod wpływem sytuacji, które się dzieją w zespole, i przemyśleń, analiz. Ale powiem Ci, że jak z nimi rozmawiam, to dla nich jest najważniejszy jest zespół Myslovitz… naprawdę.
A w Myslovitz co jest najważniejsze? Dużo śmierci w Waszych piosenkach…
„Jaca”: Ostatnio nasz kierowca zapytał „Jaca, ciekawe który z nas pierwszy kojfnie?” Powiedziałem mu: „Bogdan, pierdziel to, zostaw to w spokoju. Wiesz, na razie wszyscy dobrze się czują i to jest najważniejsze.” Ja nie piszę tekstów…
Ale czujesz tę muzykę…
„Jaca”: Czuję, bo robię ją w większości.
Zgadzasz się więc z opinią Przemka, że Mysłowice to miasto do umierania, a nie do życia?
„Jaca”: Kiedyś to bym mu za tę wypowiedź powiedział parę słów. Teraz się zgadzam.
Więc jeżeli tam mieszkacie, to oznacza, że spodziewacie się rychłej śmierci…
„Jaca”: Tam jest tanio.
Chcesz tanio umierać?
„Jaca”: Tanio żyć. Mieszkam tam już 39 lat. To takie bzdurne przyzwyczajenie. To nie jest miejsce, do którego możesz przywyknąć.
Jakieś optymistyczne wieści na temat zespołu?
„Jaca”: Robimy nową płytę. Mamy już pięć kawałków skończonych i powoli, powoli żłobimy, żeby jakaś nutka z tego wyszła. To są fajne kawałki. Jestem zadowolony. Idziemy w innym kierunku i bardzo się do tego przykładamy. Zresztą zawsze się przykładaliśmy, ale teraz tak wyjątkowo. Chcemy zrobić coś nowego, pokazać, że się jeszcze nie wypaliliśmy. Zauważ, że Myslovitz każdą płytą robił krok w przód. Myśmy nie zaczęli robić kariery od pierwszego krążka, tylko od czwartego, czyli „Miłości w czasach popkultury”. Nawet zaczęliśmy odsłuchiwać pewne stare rzeczy, które kiedyś nas bardzo łączyły, a później każdy skoczył w swoją muzykę.
Jakie są twoje oczekiwania?
„Jaca”: Czego bym oczekiwał? Żebym miał wreszcie, po czternastu latach grania i po siedmiu płytach komfort, że ten koleś, który jest przy gałach i mu za to płacimy, i ten drugi koleś – który na przykład jest producentem i któremu też za to płacimy, jest dla mnie, a nie ja dla niego. To tak jak nauczyciel powinien być dla ucznia, a nie uczeń dla nauczyciela. Oczywiście nie z taką przesadą jak jest teraz, że uczeń wpierdoli, brzydko mówiąc, nauczycielowi, bo mu postawił dwóję. Tylko że ja do tej pory nie miałem takiego komfortu pracy w studio, gdzie mógłbym nagrywać spokojnie, przemycając wszystkie swoje pomysły i robiąc to, o czym cały czas myślę i co mi spędza sen z powiek. Chciałbym, żeby coś takiego wreszcie nastąpiło.
Rozmawiała Magdalena Kołodziej