Avatar

Długo zbierałam się, żeby napisać tą recenzję – bo jak pisać o filmie który przeszedł najśmielsze oczekiwania, osoby która lubi się w kinie zachwycać.„Avatar” Jamesa Camerona poruszył moje serce pięknymi sceneriami, ekologiczną wymową i bajkowymi postaciami.
Wspaniałe widowisko, zrealizowane z niesamowitym rozmachem. Budżet oszacowany został na poziomie 237 milionów dolarów, co daje mu trzecie miejsce pod tym względem w historii kina.

Po 12 latach przerwy James Cameron, postawił się w roli twórcy, scenarzysty i reżysera, współpracując z wytwórnią 20th Century Fox, w którym wykorzystano jej nowe logo, animowane przez Studio Blue Sky, twórców „Epoki lodowcowej”. Cameron marzył o Avatarze od 1995 roku, chcąc pokazać świat Pandory i jego wspaniałych mieszkańców. Jednak wtedy jego wizja nie była możliwa do spełnienia, dopiero 10 lat później znalazł odpowiednie sposoby by zrealizować film o jakim marzył. Film na długo przed premierą określany był jako rewolucyjny projekt, który poruszy świat kinomaniaków tak bardzo, jak przejście z kina niemego na dźwiękowe (przełomem dla produkcji filmu jest wykorzystanie nowoczesnych kamer 3D, które potrafią naśladować sposób, w jaki widzą ludzkie oczy).

Fabuła filmu nie jest zbytnio skomplikowana : sparaliżowany były komandos Jack Scully ( w roli głównej Sam Worthington – z ostatniego „Terminatora”), dostaje szansę odzyskania zdrowego ciała. Musi jednak wziąć udział w specjalnym programie militarnym o nazwie Avatar, prowadzonego miedzy innymi przez zafascynowaną planeta Pandora Panią Doktor (w tej roli Sigourney Weaver). Mieszkańcami Pandory są niebieskie stworzenia o wielkich oczach, które związane są nierozerwalnie ze swoją planetą. Czczą naturę i swoje wierzenia, oddane są tradycji. Czyli cechuje ich to wszystko, o czym zapomnieli ludzie „okupujący „ Pandorę, którzy nastawieni są na zysk i konsumpcję ( ludzie są na tej planecie z powodu bardzo cennego surowca mineralnego, którego największe złoże jest w miejscu zamieszkania obcej rasy ). Główny bohater przenika do świata Na’avi dzięki Avatarowi, i co jest to przewidzenia, zakochuje się w wojowniczej księżniczce i odkrywa jak wspaniała może być więź pomiędzy istotą a ziemią. Resztę zobaczycie sami…mogę tylko powiedzieć, że film skojarzył mi się bardzo z „Pocahontas”.

Pod względem fabuły – film można określić jako piękną baśń z elementami science-fiction – historia głównego bohatera, jego przeobrażenie, odzyskanie kontaktu nie tylko z ciałem ale i z duszą, skłania do myślenia, jest majestatyczna. I choć czasem wydaje się banalna, i tak jest warta obejrzenia. Dodając do tego wspaniałą wręcz scenerię, widz nie ma ochoty wyjść z kina, bo wie ze czeka go szaro-bura zima. A świat Pandory jest kolorowy i „duchowy”.

Zaciekawiła mnie tez w Avatarze analogia do świata wirtualnego – główny bohater ucieka do „Pandory”, nie może się doczekać przejścia, tam czeka go inny świat w którym jest silnym, sprawnym Na’avi, rozwija się, przeskakuje na kolejne poziomy umiejętności, życie wreszcie jest interesujące, barwne i ekscytujące. Natomiast powrót do szarej rzeczywistości jest brutalny. Jakże trafne spojrzenie na nowoczesny świat – wielu ludzi odżywa w Internecie, świadczy o tym miedzy innymi popularność Second Life.

Tak więc Avatar to nie tylko efekty, znakomita sceneria i powiew nowoczesności w kinie – znajdziemy w nim tez baśniowe rozważania o kondycji współczesnego świata…a dla większości po prostu film będzie wspaniałą rozrywką.

Żaneta Lurzyńska