2012 – (Niezbyt) piękna katastrofa.

Składniki: kataklizm na skalę światową, jakiego jeszcze nie było; rozbita rodzina, której więzi cudownie odbudowują się w obliczu niebezpieczeństwa, bohaterski naukowiec któremu nikt początkowo nie wierzy; setki milionów ofiar, które umierają w mgnieniu oka i dwie, które umierają przez pół godziny.Wszystko to zmieszać, dodać miałką fabułę. Podawać w kinach na całym świecie – efekt finansowy murowany. I niezręczna zgaga po seansie.

Wszystko zaczyna się zupełnie dobrze, od niedomówień, które mogłyby potrzymać widza w niepewności trochę dłużej. Niestety, już po kilku minutach dowiadujemy się, że światu grozi zagłada, że nic nie da się zrobić i w ogóle sytuacja jest nie do uratowania. Luźne połączenie ze sobą przepowiedni Majów, promieniowania słonecznego i depolaryzacji biegunów ziemi, lakonicznie zresztą ukazanych, to jednak tylko blade tło dla pościgów z czasem, ucieczek przed trzęsieniami ziemi, wulkanami i innymi plugastwami, które dla głównych bohaterów przygotowała Matka Natura.

Prawie trzygodzinny obraz Rolanda Emmericha, mógłby swobodnie zostać podzielony na dwa, zupełnie niezależne filmy. Pierwszy, ukazujący nieskuteczną walkę z nadchodzącym kataklizmem, pokazujący zarazem kwintesencję człowieczeństwa – zarówno z tej dobrej jak i złej strony. Pokazujący zarówno ludzi sprawiedliwych jak i tych, którzy za życie innych są w stanie zainkasować miliardy euro. Ten nieco lepszy. I drugi: historia niespełnionego pisarza (John Cussack) i jego rozbitej rodziny. I to właśnie tutaj czeka nas najgorsze. Wielokrotnie już wykorzystana historia rozbitej rodziny, która w czasie filmu na nowo odkrywa łączące ją uczucia, przynosi tylko najgorsze wspomnienia. Za jedno jestem wdzięczny twórcom filmu – za to, że w głównej roli nie obsadzili pasującego do niej jak ulał Nicolasa Caga. Ale tak niesztampowa historia rodzinna to dla Emmericha oczywiście za mało. Obsadził ją w tle długich scen akcji, pościgów (a właściwie ucieczek) zarówno luksusową limuzyną, zdezelowanym wozem kempingowym a nawet niewielkim samolotem (oczywiście okazało się, że jakimś cudem obecny chłopak byłej żony bohatera brał kiedyś lekcje pilotażu). Nawet w tym przypadku prawie doskonałe efekty specjalne nie przesłoniły naiwności niektórych scen, niepotrzebnego patosu i faktu, że bohaterowie za każdym razem uciekali dosłownie w ostatniej chwili, co po którymś z kolei razie po prostu męczy. A John Cussack? W liczbie sytuacji beznadziejnych, w których śmierć była bardziej niż pewna a mimo tego udało mu się wyjść z nich bez szwanku, pobił chyba wszystkich, no może z wyjątkiem Bruce’a Willisa ze wszystkich „Szklanych Pułapek” łącznie.

Cóż, film i tak na siebie zarobi. Widzowie chcą przecież po raz kolejny zobaczyć walący się świat, heroizm polityków, którzy nie opuszczają swojego narodu i podłość tych, którzy uciekają jako pierwsi. A Emmerich musi zastanowić się nad filmem, który przebije „2012”. Bo więcej zniszczyć już chyba nie można – zarówno jeśli chodzi o świat przedstawiony, jak i o sam film.

Autor: Andrzej Drobik /www.stopklatka.pl/