Ni to mądre, ni seksowne

Jeżeli laureatka Złotych malin w kategorii „aktorstwo” bierze się za reżyserkę, to można spokojnie wróżyć apokalipsę. No i apokalipsa nadeszła.Madonna już po wielokroć próbowała zajmować się kinematografią. Założyła sobie nawet własną wytwórnię – Semtex – i wreszcie nakręciła pierwszy film. Co tylko potwierdziło, że ze srebrnym ekranem nie powinna mieć nic więcej wspólnego jak tylko teledyski.

Bądźmy szczerzy – nie dość, że oryginalny tytuł brzmi inaczej (Filth and Wisdom – Mądrość i Brud), to jeszcze w dodatku nie ma się nijak do treści filmu. W teorii otrzymujemy historię trójki współlokatorów, którzy zmagają się z własnymi problemami życiowymi. Andre, ukraiński Rom, próbuje przeforsować w wytwórniach płytowych swoją folk-punkową kapelę Gogol Bordello oraz zmaga się z trudną przyjaźnią z mieszkającym piętro niżej ślepym poetą. Holly, uczennica szkoły baletowej, próbuje zarobić pieniądze jako tancerka go-go. Dodajmy – beznadziejna na początku. Juliette natomiast pracuje w aptece, gdzie zbiera datki na dzieci z Afryki oraz jest obiektem uczuć swojego pracodawcy – Hindusa Sardeeba.

Niby mamy mieszankę kulturową i całkiem niezły pomysł na dramat obyczajowy, ale ktoś uparł się, żeby to była komedia. W rezultacie wszystkie sceny o takim potencjale są miażdżone przez beznadziejne aktorstwo, montaż i… scenariusz. Niby Andre opowiada o mądrości życiowej, która łączy się z trupami w szafie, jakie każdy z nas powinien trzymać, ale z tego cynizmu niewiele wychodzi, a poziom wynurzeń znacząco odbiega od tych prezentowanych przez choćby Gregory’ego House’a.

Inną kwestią są zachwiania w fabule, gdzie w teorii te trzy historie powinny się równorzędnie przeplatać, a wskutek źle poprowadzonej fabuły mamy wrażenie, że Andre to jądro filmu, a dziewczyny są niczym więcej jak orbitującymi elektronami. Widać to najlepiej w jednej ze scen, w których Andre dorabia jako luksusowa męska prostytutka – sam muzyk zabawia się w spanking z klientem w szkolnej konwencji, natomiast Juliette i Holly przebrane za uczennice sobie obok paradują… Poprawka – nie paradują. Siedzą i chichoczą.

Właściwie wszystko kuleje w tym filmie – brak myśli przewodniej, brak morału, brak wszystkiego. Działania bohaterów są wymuszone udziwnionym scenariuszem, sami bohaterowie są kompletnie pozbawieni jakiejkolwiek wiarygodności psychologicznej i grają niczym licealiści na filmie studniówkowym, a, co najgorsze – jedyne, co się da oglądać, to finałowy występ Gogol Bordello. No bo, jak to w „komedii”, wszystko musi znaleźć szczęśliwy finał.

Bywają fabuły ciągnięte jak po sznurku, które są strawne i lekkie. Tutaj jednak można odnieść wrażenie, że scenariusz to krowa, która padła w trakcie prowadzenia na pole, a Madonna – jako osoba ją prowadząca – usilnie ciągnie truchło dalej, udając że nic się nie stało.

Trzeba przyznać, że do oglądania filmu się zmuszałem. I taki jest wniosek – nie warto, chyba że lubi się gry sado-maso, których akurat w filmie jest całkiem sporo.

– Mateusz Kowalski