Linda (Sandra Bullock) prowadzi życie atrakcyjnej kury domowej na zapleczu prowincjonalnego miasta. Podczas, gdy dwójka jej pociech jest w szkole, ona między praniem i upiększaniem naklejkami szyb dowiaduje się o tragicznej śmierci męża.Szok wzrasta następnego poranka, podczas którego w kuchni widzi swego małżonka, całego i zdrowego. Wczorajsze wiadomości uznaje zatem za koszmarny sen. Ale jak się zachować kiedy nazajutrz w salonie gromadzą się ludzie na stypę i pogrzeb… jej męża? Oszaleć można, czyż nie? Tak początkowo wydaje się najbliższym Lindy. Kobieta ląduje w szelkach na oddziale zakładu psychiatrycznego. Ale i to okazuje się być omamem, przywidzeniem, złym przeczuciem czegoś co jednak wisi nad szczęściem (jeszcze w komplecie) rodziny Hansonów. Bohaterka wychodzi z nie zaistniałej jeszcze żałoby i na własną rękę walczy o to, by nie miała ona miejsca. Od teraz każdy jej krok i czynność pozostawią istotny ślad na mapie dalszych wydarzeń.
Problem w tym, że antycypacja pojawia się regularnie, ale nie chronologicznie w stosunku do wydarzeń. Nie tylko gubi to samą bohaterkę, ale jak się dowiaduje z forum, także i widzów. Jednak, moim zdaniem, powierzchowne poplątanie fabuły jest zabiegiem koniecznym, by utrzymać napięcie, a przy okazji wymusić na widzu ponowny udział w seansie. Można filmowi zarzucić jeszcze kilka innych rzeczy, jednak nie będzie ich aż tyle co pod adresem innych kinopleksowych produkcji spod sztandaru „szybkiej rozrywki”.
Oto przepis na kolejny zapychacz, wyświetlany „do popcornu”.