Za przerwane kable, przewrócone słupy i uszkodzoną linię energetyczną przy ulicy Bobrowej w Kielcach zapłacić będzie musiał Świętokrzyski Konserwator Przyrody. Jak zawsze, gdy sprawcami zamieszania są sympatyczne bobry.Wszystko działo się pod koniec ubiegłego roku na ulicy Bobrowej w Kielcach. Bobry ścięły drzewo, które upadło na linię energetyczną. – Ponieważ wszystkie kable zostały przerwane, przewróciło się aż pięć słupów. Energetycy szybko je naprawili i wystąpili o odszkodowanie – opowiada Pajdak.
Teraz rzeczoznawcy zabiorą się do wyceny szkody, prawdopodobnie jednej z największych ubiegłorocznych.
Ale to nie koniec kłopotów konserwatora z bobrami. Tylko ostatnio dotarły do niego informacje o tym, że wycięły wszystkie drzewa owocowe w jednym z sadów nad Wisłą, rozkopały groblę stawów rybnych i zablokowały przepusty. – Nie ma tygodnia, żeby nie docierał do nas wniosek o wypłatę odszkodowania za uszkodzenia – mówi Jarosław Pajdak.
Podkreśla, że to dopiero początek „sezonu zgłoszeń”, bo na polach leży jeszcze gruba warstwa śniegu i nie widać szkód, które bobry zrobiły jesienią. – A właśnie jesienią zwierzęta są najbardziej pracowite. Wtedy budują tamy i żeremie, żeby spokojnie przezimować – tłumaczy Pajdak.
Straty spowodowane przez bobry w ubiegłym roku w Świętokrzyskiem oszacowano na ponad 200 tysięcy złotych. – Ale skarb państwa po negocjacjach zapłacił mniej – przyznaje Pajdak. Broni jednak bobrów i podkreśla, że mimo wszystko przynoszą więcej korzyści niż strat. – Na terenie naszego województwa brakuje wody i każde, nawet najmniejsze spiętrzenie, jest korzystne – argumentuje.
Bobry
Bobry to największe europejskie gryzonie. Pływają wolno, ale wytrwale. Świetnie nurkują, mogą przebywać pod wodą ponad 10 minut. Żywią się roślinami przybrzeżnymi i wodnymi. Zimą podstawę ich pożywienia stanowią zmagazynowane w pobliżu żeremi gałązki drzew i krzewów. Jeden osobnik potrafi powalić osikę o średnicy 30 centymetrów w ciągu 15 minut. Na terenie województwa świętokrzyskiego żyje około 4 tysiące tych zwierząt. Po wojnie zostały prawie zupełnie wytrzebione, a w okolice Kielc przywieziono je w 1985 roku. Co roku na terenie województwa jest wybijanych kilkadziesiąt sztuk w okolicach, gdzie powodują największe straty.
marc Gazeta Wyborcza