W polskiej kinematografii walka płci to dobrze sprzedający się temat – dowodzą tego oczywiście „Testosteron” i „Lejdis” – o ile w tych produkcjach każdy wiedział, czy stoi na lewej, czy prawej nodze, o tyle w „Zamianie” sytuacja przedstawia się żenująco.Film opowiada o płciowym nieporozumieniu, kiedy to mężczyzna – prezydent macho – staje się pragnącym ciepła domowego chłoptasiem, a jego żona – wiecznie czekająca na męża z kolacją, przeobraża się w zdecydowaną konkurentkę do fotela prezydenckiego. Odtworzenie tej pary było zadaniem Piotra Gąsowskiego oraz Grażyny Wolszczak.
Przez cały czas trwania seansu miałam wrażenie, że założeniem producentów było stworzenie komedii familijnej, którą można śmiało obejrzeć z uświadomionym w sprawach bocianów dwunastolatkiem. Może dlatego filmowi towarzyszył drażniący motyw muzyczny trącący Harrym Potterem. Zaś obiecywany w zwiastunach „pieprzny humor” opierał się na banalnych żartach sytuacyjnych, podobnych do tych z Disneya. Jest to chyba największy absurd tego filmu, a raczej jego kampanii reklamowej.
Na uznanie natomiast zasługują charakteryzatorzy, którzy zgrabnie zwalczyli obraz Piotra Gąsowskiego śpiewającego w obcisłych pomarańczowych dzwonach, zamieniając go w mężczyznę co najmniej poprawnego. On sam stwarza wrażenie, jakby w kreowaniu swojej postaci inspirował się Billem Clintonem bądź Johnem Kennedym, co dysonansuje z umieszczeniem akcji w Rzeczpospolitej. W ten sam sposób zawodzi scenografia, która konsekwentnie wspiera przejaskrawioną grę aktorską.
Grażyna Wolszczak dodała akcji nieco pazura, odgrywając z Joanną Liszowską scenę lesbijską, co efektownie kłóci się z jej wizerunkiem rozważnej kobiety po czterdziestce. Ponadto nie wniosła do filmu nic ciekawszego, czego nie można przyznać Liszowskiej. W tym wypadku, asystentka prezydenta zaprezentowała się najbardziej wyraziście.
Konrad Aksinowicz swój debiut reżyserski może zaliczyć do tych z serii tandetnych i szukających jak najprostszej drogi, aby wejść w łaski widzów. Niewątpliwie, scenariusz Cezarego Harasimowicza, który należy w końcu do czołówki polskich scenografów, można było przedstawić w sposób ciekawszy i mniej banalny.
Film opiera się na stereotypach, ale nie dość, że próbuje z nimi walczyć w disnejowski sposób, to jeszcze ich tym nie prześmiewa. Po prostu jest bezbarwny. Moim zdaniem, to wyraz kompleksu niskiego, białego prezydenta, który nie oszałamia kobiet, a pragnie go tylko, choć i to wątpliwe, jego własna żona.
Magdalena Kołodziej