Złotówka „leci na łeb, na szyję”. Kredyty coraz droższe. Jeszcze rok temu za jedno euro trzeba było zapłacić około 4,1 zł. W ciągu 12 miesięcy europejska waluta wytrwale drożała, a w ostatni czwartek jej cena osiągnęła rekordowe 4,87 zł. Jeśli ktoś uważa, że to cyfry, które go nie dotyczą, może go spotkać gorzkie rozczarowanie.Pocieszać może tylko, że choć na razie euro drożeje, to w dłuższej perspektywie ta tendencja może się odwrócić – oczywiście pod warunkiem, że politycy nie zaczną „majstrować” przy powracającej bardzo powoli do zdrowia polskiej gospodarce.
Drogie euro jest jednym z symptomów choroby trawiącej Polskę. Słabnie głównie z powodów politycznych, bo budżet państwa jest po prostu źle układany. I to nie tylko w ciągu ubiegłych dwóch czy trzech lat, ale również za poprzednich rządów. Beztroskie rozdawnictwo naszych pieniędzy doprowadziło do tego, że coraz więcej pieniędzy Polska musi pożyczać, aby działały: policja, służba zdrowia, szkoły, urzędy itd. Pieniądze pożyczamy za granicą, a ta coraz mniej ufa naszej walucie, nie chce jej kupować, więc wartość złotówki spada, a euro idzie w górę.
Dlatego tak ważne jest powodzenie planu Hausnera, który może przywrócić zaufanie do naszego pieniądza. Drogie euro cieszy chyba jedynie tych, którzy sprzedają towary do Unii Europejskiej albo mają lokaty w tej walucie. Reszta, która musi za euro kupować albo zaciągnęła kredyty, nie ma powodów do radości. Wygląda na to, że coraz droższe euro odbije nam się mocną „czkawką”. Już to trochę odczuwamy, kupując na przykład artykuły motoryzacyjne czy żywność, ale tak naprawdę ceny mogą wyraźnie podnieść się za kilka miesięcy, kiedy firmy przekalkulują sobie ile kosztowało je droższe euro i dodadzą to do marży. Nie sposób podać branży, której nie dotkną podwyżki, bo większość firm bezpośrednio lub pośrednio potrzebuje do produkcji komponentów, za które płaci się w coraz droższej europejskiej walucie.
– Wzrost kursu euro, który najbardziej widać w branży turystycznej, dotyka wszystkich. Wszelkie wyjazdy za granicę, nawiązywanie kontaktów międzynarodowych, to wszystko robi się coraz droższe. Drożeją także dobra inwestycyjne, czyli to, co nie pojawia się bezpośrednio na rynku, ale służy przedsiębiorstwom do produkcji – mówi Henryk Jutkowiak, prezes Polskiej Izby Gospodarczej Importerów, Eksporterów i Kooperacji. – Część polskich firm, głównie tych sprzedających do Unii Europejskiej, prosperuje lepiej dzięki słabszej złotówce. Mogą się cieszyć również producenci towarów, którzy konkurują z firmami z Unii. Teraz europejska oferta robi się coraz droższa, a polskie towary nie.
Jest jeszcze jedno zjawisko, dotyczące na przykład branży elektronicznej. Firmy kupujące sprzęt za dolary, które mają obecnie dość niski kurs, wcale nie obniżają cen, bo nie robi tego konkurencja kupująca w euro. Z tym, że te pierwsze przedsiębiorstwa mają większy zysk. To wszystko odbywa się oczywiście kosztem klientów.
Mniejsze firmy również zaczynają mocno odczuwać drogie euro. – Czynsz za sklep płacę w tej walucie. Kiedy przejmowałem lokal, euro kosztowało niecałe cztery złote. Teraz tak poszło w górę, że czynsz zrobił się absurdalny – mówi właściciel jednego z kieleckich sklepów. – Na dodatek towar, który sprzedaję, pochodzi w całości z importu, głównie z Niemiec. Zaczyna kosztować coraz więcej, a ja nie chcę na razie podnosić cen, bo i tak klientów jest niewielu. Zaczyna się robić nieprzyjemnie, nie wiem, czy nie zwolnię jednego z pracowników.
Teraz drogie euro jest najbardziej widoczne w ofercie biur podróży. – W tej chwili jest to podstawowy problem, jeśli chodzi o wycieczki europejskie, do Francji czy Hiszpanii. Większość klientów decyduje się na Turcję, Tunezję albo Egipt, bo tam ceny kalkulowane są w oparciu o taniego dolara. Tydzień na Majorce jest dwa razy droższy niż w Tunezji – powiedziała nam pracownica kieleckiego biura „Sigma”. – Wiele biur podaje ceny tylko w euro. Te firmy przyjmując zaliczki od klientów tak naprawdę nie wiedzą ile wycieczka będzie kosztowała latem i zastrzegają sobie to w umowach.
Co nas jeszcze czeka? – W krótkiej perspektywie trudno określić o ile jeszcze euro wzrośnie. Można się spodziewać zawirowań na rynku walutowym w związku z planem Hausnera, z politycznymi przepychankami. Rynek będzie na to reagował nerwowo – mówi Marcin Peterlik z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. – W dłuższej perspektywie złoty powinien się jednak umacniać, czyli euro będzie taniało. Mamy mocne fundamenty wzrostu gospodarczego, niską inflację, poza tym wchodzimy do Unii Europejskiej. To wszystko powinno wzmacniać zaufanie inwestorów do złotówki.
Kredyt zjada jedną pensję
Jedna z ważniejszych kwestii związanych z euro to kredyty. Wiele osób zaciągało je w tej walucie skuszonych niskim oprocentowaniem i mocną wtedy złotówką, teraz płaczą. Wystarczy przykład. Wyobraźmy sobie Jana Kowalskiego, który dwa, trzy lata temu potrzebował około 100 tysięcy złotych. Euro kosztowało około 3,60-3,70 zł, wystarczyło wziąć niecałe 30 tysięcy euro, by przy stopie około 5 procent spłacać przyzwoite raty.
Dla ułatwienia rachunków przyjmijmy, że nasz Jan musi w sumie oddać bankowi okrągłe 30 tysięcy euro i będzie je spłacał przez 15 lat w równych, miesięcznych ratach, po 166,7 euro. Przy pierwotnym kursie, czyli 3,60 zł za euro, rata wynosiła 600 zł z groszami. Po wzrostach, jeśli pominiemy wahania i przyjmiemy, że średni kurs euro za ostatnie miesiące wynosi tylko 4,50 zł, rata rośnie do 750 zł! W skali roku robi się z tego poważna kwota – już 1800 zł, czyli niezła pensja.
Kamil WOJTCZAK Echo Dnia